Debata o euro nie może sprowadzać się do reedukacji opozycji i społeczeństwa po to, by wszyscy zrozumieli, że porzucenie złotego to rodzaj konieczności dziejowej. Jeżeli mamy rozmawiać, to tylko wówczas, gdy zostaną stworzone warunki do rzetelnej wymiany argumentów, a ostateczne decyzje nie będą z góry przesądzone i nie będą zapadały poza wolą obywateli.
W swoim artykule „Stawką jest nasze bezpieczeństwo” („Rz”, 30.01.2013)
Roman Kuźniar stawia politykom wyzwanie. Jest nim mobilizacja wokół nowego narodowego celu: wprowadzenia Polski do „unii walutowej, gospodarczej i politycznej”, czyli do tzw. rdzenia integracyjnego. Ważne jest, że doradca prezydenta RP nie mówi wyłącznie o strefie euro, lecz o pełnym pakiecie integracyjnym, czyli w praktyce o wejściu do centralnie zarządzanej proto-federacji europejskiej. Krokiem decydującym na drodze realizacji tego celu ma być zamiana złotego na euro w możliwie najkrótszym terminie, czyli po wyborach w 2015 roku. Aby ta data była realna, przygotowania należy rozpocząć już teraz.
Problem polega jednak na tym, że na drodze do realizacji tego zamierzenia stoi kilka przeszkód, które trzeba pokonać. Nie są one błahe: Konstytucja RP, demokracja i stan gospodarki. Profesor Kuźniar uznaje wszakże, że wzmożone siłą politycznej woli „eurowiara i euroenergia” – są w stanie je pokonać. I to właśnie przekonanie niepokoi mnie najbardziej.
Dlaczego wspólna waluta?
Na początek warto przyjrzeć się argumentom, które autor wymienia jako decydujące dla konieczności wejścia do federalnego rdzenia. Przede wszystkim dlatego, że zaprzeczają one najważniejszym liniom propagandy politycznej rządu Donalda Tuska. W efekcie okazuje się, że integracja ze strefą euro ma nas ratować przed porażkami rządu, a nie wieńczyć jego sukcesy.