Pałowanie księdza

Ksiądz Longchamps de Berier zrobił coś, z punktu widzenia lewicowo-liberalnego salonu, skandalicznego – próbował przenieść dyskusję z perspektywy religijnej na pole nauki – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 26.02.2013 18:42

Lewicowo-liberalne media przedstawiają Kościół katolicki jako wredną instytucję, która uprzykrza ludziom życie. Z „Gazety Wyborczej", „Newsweeka", „Polityki" płynie jednoznaczny komunikat – potężna organizacja tworzy zakazy i ogranicza ludzką wolność. Mamy zatem proste założenie: hierarchami kościelnymi kierują niskie pobudki – czerpią oni satysfakcję z wyrządzania krzywdy osobom, które pragną tylko prawa do szczęścia. Bo czy godzi się komukolwiek odbierać to prawo?

Tak więc katolickie duchowieństwo to potwory (z pewnymi rzecz jasna fajnymi wyjątkami). W grupie tej roi się od moralnie ułomnych ludzi, nie brakuje w niej złodziei, alkoholików i pedofilów. I mało kogo obchodzi to, że mamy tu po prostu przekrój całego społeczeństwa. Krytycy Kościoła uważają bowiem, że ten, kto naucza o moralności, sam powinien lśnić przykładem. Nie przyjmują do wiadomości, że potępienie grzechu może być równoznaczne z wyrozumiałością wobec grzesznika.

Faszysta w sutannie?

Ksiądz Franciszek Longchamps de Berier na łamach „Uważam Rze" wpasował się w ten negatywny schemat. Wiadomo, jako katolicki kapłan nie mógł w kwestii in vitro wypowiedzieć się inaczej niż przedstawić argumenty przeciwko tej metodzie zapłodnienia. Ale ksiądz Longchamps de Berier zrobił coś, z punktu widzenia lewicowo-liberalnego salonu, skandalicznego – próbował przenieść dyskusję z perspektywy religijnej na pole nauki.

Pomińmy błędy, które zdążyli mu brutalnie wytknąć czujni fanatycy bioetycznego wyboru. Duchowny jednak wskazał też kontrowersje, które mają realne przesłanki. Ot, chociażby ryzyko wystąpienia zespołu (wad genetycznych) Beckwitha-Wiedemanna – nie tylko w serwisach katolickich (bo BBC trudno do nich zaliczyć) można przeczytać o tym, że u dzieci poczętych in vitro jest ono trzy, cztery razy większe niż u dzieci poczętych drogą naturalną. Jeśli to nieprawda, należałoby podjąć polemikę i taką informację zweryfikować.

Tymczasem z księdzem Longchamps de Berier nikt – poza TVN 24, gdzie próbował on wyjaśnić, o co mu chodziło – nie chciał rozmawiać. Zamiast tego posypały się na niego – za pośrednictwem niezawodnej w takich sytuacjach „Wyborczej" – ideologiczne oskarżenia o „stwarzanie podłoża do dyskryminacji dzieci", sianie „mowy nienawiści", posługiwanie się „poetyką nazistowską", „stygmatyzowanie dzieci z in vitro", „przekroczenie wszelkich granic medialnego chuligaństwa i barbarzyństwa".

In vitro jak aborcja

Problem tkwi w tym, że antagoniści Kościoła sugerują, iż w swoim stanowisku realizuje on jakiś własny, partykularny interes. Nie mieści im się w głowie, że można szukać prawdy, która mogłaby się okazać niewygodna dla kogoś, kto jej szuka. Jeśli Kościół sprzeciwia się in vitro, to ma z tego wynikać, że jest wrogiem dzieci poczętych tą metodą oraz ich rodziców i zamierza na tym coś ugrać.

Ale tu nie chodzi o obsługiwanie czyjegoś – nawet bardzo szlachetnie motywowanego – chciejstwa. Siła chrześcijaństwa bierze się z tego, że nie nabiera się ono na sentymenty, którymi karmi człowieka współczesna kultura. Pragnienie posiadania dzieci – zwłaszcza w przypadku kobiet – to naturalna potrzeba. Ale są wyższe wartości od ludzkich pragnień. Nie dlatego, że takie jest widzimisię Kościoła, lecz z powodu faktów.

Pojedyncze życie ludzkie to owoc fizycznego zbliżenia między kobietą a mężczyzną. Prokreacja ściśle się bowiem wiąże z seksualnością. Oddzielanie jednej od drugiej oznacza chęć oszukania natury, czego przykład stanowi in vitro. Koszty są takie, że warunkiem skuteczności tej metody jest mrożenie zarodków, których większość tym samym czeka śmierć.

Oczywiście ktoś może uważać, że zarodek to nie człowiek, można więc z nim robić – w ramach prawa do szczęścia – co się chce. A zatem in vitro da się usprawiedliwiać tak samo jak aborcję. Gorzej, kiedy zwolennicy tych rozwiązań uświadomią sobie, że również byli kiedyś zarodkami. Niech sobie wyobrażą, że w tej początkowej fazie swojego rozwoju zostaliby zamrożeni lub od razu unicestwieni. To, że zarodek nie ma świadomości, jest wątpliwym pocieszeniem.

Chciane i niechciane

Oddzielanie prokreacji od seksualności łączy się z używaniem takiego pojęcia jak „chciane dzieci". W domyśle oznacza to też, że mogą być „dzieci niechciane". Chodzi więc o całkowite zapanowanie nad naturą – o to, żeby zachodzące w niej procesy były całkowicie przewidywalne.

Skądś to już znamy. Taki cel stawiała sobie w XX wieku eugenika. Była ona nie tylko jednym z filarów nazistowskiej koncepcji społeczeństwa, ale i praktykowano ją z entuzjazmem w państwach liberalno-demokratycznych jako zdobycz postępu. Pomysł hodowania zbiorowości ludzkiej pozbawionej obciążeń genetycznych – chociażby poprzez sterylizację osób, które te obciążenia cechują – spotykał się jednak ze sprzeciwem Kościoła. Wydaje się, że teraz w przypadku in vitro jest podobnie.

„Oświecone" elity lansują więc pogląd, zgodnie z którym rodzicielstwo musi być planowane, inaczej człowiek okaże się wobec potęgi natury bezradny. Ale ludzkość bez planowania – a więc bez aborcji i in vitro – sobie radziła, radzi i będzie radzić. Chociażby poprzez adopcję „dzieci niechcianych" przez małżeństwa, które robią wszystko, żeby mieć dzieci, ale ich nie mają.

Lewicowo-liberalne media przedstawiają Kościół katolicki jako wredną instytucję, która uprzykrza ludziom życie. Z „Gazety Wyborczej", „Newsweeka", „Polityki" płynie jednoznaczny komunikat – potężna organizacja tworzy zakazy i ogranicza ludzką wolność. Mamy zatem proste założenie: hierarchami kościelnymi kierują niskie pobudki – czerpią oni satysfakcję z wyrządzania krzywdy osobom, które pragną tylko prawa do szczęścia. Bo czy godzi się komukolwiek odbierać to prawo?

Tak więc katolickie duchowieństwo to potwory (z pewnymi rzecz jasna fajnymi wyjątkami). W grupie tej roi się od moralnie ułomnych ludzi, nie brakuje w niej złodziei, alkoholików i pedofilów. I mało kogo obchodzi to, że mamy tu po prostu przekrój całego społeczeństwa. Krytycy Kościoła uważają bowiem, że ten, kto naucza o moralności, sam powinien lśnić przykładem. Nie przyjmują do wiadomości, że potępienie grzechu może być równoznaczne z wyrozumiałością wobec grzesznika.

Pozostało 82% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?