Lewicowo-liberalne media przedstawiają Kościół katolicki jako wredną instytucję, która uprzykrza ludziom życie. Z „Gazety Wyborczej", „Newsweeka", „Polityki" płynie jednoznaczny komunikat – potężna organizacja tworzy zakazy i ogranicza ludzką wolność. Mamy zatem proste założenie: hierarchami kościelnymi kierują niskie pobudki – czerpią oni satysfakcję z wyrządzania krzywdy osobom, które pragną tylko prawa do szczęścia. Bo czy godzi się komukolwiek odbierać to prawo?
Tak więc katolickie duchowieństwo to potwory (z pewnymi rzecz jasna fajnymi wyjątkami). W grupie tej roi się od moralnie ułomnych ludzi, nie brakuje w niej złodziei, alkoholików i pedofilów. I mało kogo obchodzi to, że mamy tu po prostu przekrój całego społeczeństwa. Krytycy Kościoła uważają bowiem, że ten, kto naucza o moralności, sam powinien lśnić przykładem. Nie przyjmują do wiadomości, że potępienie grzechu może być równoznaczne z wyrozumiałością wobec grzesznika.
Faszysta w sutannie?
Ksiądz Franciszek Longchamps de Berier na łamach „Uważam Rze" wpasował się w ten negatywny schemat. Wiadomo, jako katolicki kapłan nie mógł w kwestii in vitro wypowiedzieć się inaczej niż przedstawić argumenty przeciwko tej metodzie zapłodnienia. Ale ksiądz Longchamps de Berier zrobił coś, z punktu widzenia lewicowo-liberalnego salonu, skandalicznego – próbował przenieść dyskusję z perspektywy religijnej na pole nauki.
Pomińmy błędy, które zdążyli mu brutalnie wytknąć czujni fanatycy bioetycznego wyboru. Duchowny jednak wskazał też kontrowersje, które mają realne przesłanki. Ot, chociażby ryzyko wystąpienia zespołu (wad genetycznych) Beckwitha-Wiedemanna – nie tylko w serwisach katolickich (bo BBC trudno do nich zaliczyć) można przeczytać o tym, że u dzieci poczętych in vitro jest ono trzy, cztery razy większe niż u dzieci poczętych drogą naturalną. Jeśli to nieprawda, należałoby podjąć polemikę i taką informację zweryfikować.
Tymczasem z księdzem Longchamps de Berier nikt – poza TVN 24, gdzie próbował on wyjaśnić, o co mu chodziło – nie chciał rozmawiać. Zamiast tego posypały się na niego – za pośrednictwem niezawodnej w takich sytuacjach „Wyborczej" – ideologiczne oskarżenia o „stwarzanie podłoża do dyskryminacji dzieci", sianie „mowy nienawiści", posługiwanie się „poetyką nazistowską", „stygmatyzowanie dzieci z in vitro", „przekroczenie wszelkich granic medialnego chuligaństwa i barbarzyństwa".