Trwa poród papieża Franciszka

Największym zagrożeniem dla Franciszka będą jego pospieszni wielbiciele, już teraz w infantylny sposób interpretujący gesty Ojca Świętego – uważa redaktor naczelny pisma „Christianitas".

Publikacja: 19.03.2013 18:06

Red

W momencie wyboru ten, którego wskaże konklawe, zaczyna się rodzić papieżem. Rozpoczyna się bardziej lub mniej dramatyczny etap „bólów porodowych" dla całego Kościoła: wybrany wchodzi w ramę papiestwa, tak jak wchodziło w nią jego dwustu kilkudziesięciu poprzedników, każdy w swoim stylu. Indywidualność ma być użyta dla nowej posługi – ale w takim razie musi się także dostosować do jej formy.

Na podstawie wyznania kard. Vingt-Trois, metropolity Paryża, wiadomo, że kalkulacja uczestników ostatniego konklawe była bardzo trzeźwa: „Wybieraliśmy kogoś, kto po pierwsze nie należał do Kurii, po drugie nie należał do systemu włoskiego".

Jednak to nie wystarczy, by rządzić Kościołem. Wystarczyło natomiast równocześnie pamiętać, iż nowy papież jest jezuitą, a następnie dobrze przyjrzeć się mu w tych pierwszych minutach jego pojawienia się światu na balkonie Bazyliki św. Piotra – żeby móc powtórzyć za spostrzegawczym ks. Guillaume de Tanouarn: „Czuje się, że jest on utwardzony wolnością duchową, którą daje praktyka ćwiczeń duchowych świętego Ignacego. On naprawdę wygląda na 'obojętnego', zgodnie z radą św. Ignacego, aby każdy jezuita nie życzył sobie bardziej długiego życia niż życia krótkiego, zaszczytów niż obelg, bogactw niż ubóstwa".

Odrzucona pelerynka

Być może więcej niż jazda metrem mówi nam o kard. Bergoglio jego rozkład dnia: wstawanie o 4.15, godzinna modlitwa myślna, codzienne przyjmowanie swoich księży między godzinami 6 i 8, bez umawiania wizyty...

Diecezjanin kardynała z Buenos Aires, wybitny filozof prof. Alberto Buela, ostrzega jednak – w krótkiej analizie opublikowanej m.in. na portalu Rebelya.pl – że chodzi o jezuitę uformowanego „w epoce pełnego wrzenia Soboru Watykańskiego II", gdy dbano o wykształcenie bardziej socjologiczne niż teologiczne. Co prawda trudno byłoby w kard. Bergoglio odnaleźć sympatię dla teologii wyzwolenia, jednak – zwłaszcza z perspektywy europejskiej – należał on do „radykałów", skoncentrowanych na sprawach społecznych.

Nie odbija w tym jakoś bardzo od innych hierarchów latynosów. W tej grupie czymś normalnym jest trudna do pojęcia dla człowieka naszej strefy kulturowej mieszanka dezynwoltury w sprawach liturgicznych, przywiązania do wartości rodzinnych, niechęci do czegokolwiek, co kojarzy się z elitaryzmem czy indywidualizmem, zaufania do form masowych i „wspólnot podstawowych". To właśnie do tego świata należy kard. Bergoglio, który w ubiegłym roku beształ najgorszymi porównaniami księży jego zdaniem zbyt ostrożnych w udzielaniu chrztu każdemu przyniesionemu dziecku, choćby jego rodzice nie dawali swoim życiem nadziei na wychowanie chrześcijańskie. Na dodatek ten biskup jezuita wybrał imię Franciszka! Więcej: stając po raz pierwszy jako papież w oknie bazyliki rzymskiej, dokonał na sobie samym czegoś w rodzaju ogołocenia – rezygnując z założenia przynależnego mu mucetu, pelerynki używanej przez poprzedników, tak pokornych jak Jan Paweł i Benedykt. Być może miało być w tym coś ze sławnego gestu ogołocenia św. Franciszka – a być może papież myślał wtedy o tym, co napisał jeszcze niedawno w liście wielkopostnym: „Kiedy zdejmuje się przebranie, ukazuje się prawda"?

Co nie zmienia faktu, że ubierając się w zakrystii, Franciszek przecież nie przebierał się w kogoś innego – wręcz przeciwnie: sam odkrywał swoją nową tożsamość. Ubierał się jak papież, bo stawał się papieżem.

Czas na „kardynałki"?

Jego nowym przybraniem stało się także imię Biedaczyny. Jednak paradoks świętego Franciszka polega na tym, że takie związane z nim słowa jak „prostota", „ubóstwo", „radość", „pokój" czy „miłość" mają dziś w kulturze masowej znaczenia bardzo odległe od tych z żywotów świętych – w tym i z życia św. Franciszka z Asyżu. Patron, którego przybrał sobie papież, aby coś powiedzieć wiernym Kościoła, jest dla wielu z nich tak naprawdę równie niezrozumiały jak ten mucet, którego nie założył dla podkreślenia swej prostoty.

Natychmiast więc okazało się, że największym zagrożeniem dla Franciszka będą jego pospieszni wielbiciele. Trzeba było widzieć, z jakim entuzjazmem podchwycono w niektórych kręgach zmyśloną historyjkę o papieżu Franciszku, który rzekomo miał powiedzieć swojemu ceremoniarzowi: „niech ksiądz sam założy pelerynkę, skończył się karnawał".

„Jak ja Go za to lubię" – wykrzyknął na to w swym wpisie facebookowym ks. Kazimierz Sowa, szukający wcześniej uparcie – i bezskutecznie – wśród zdjęć kard. Bergoglio dowodów na unikanie przez niego sutanny i koloratki. Potraktowanie współpracowników Benedykta XVI (a pośrednio i jego samego, i innych papieży) jako „karnawałowych przebierańców" miało w sobie coś z żenującej zabawy. Pierwsze dni pontyfikatu upłynęły pod znakiem potężnego zainteresowania garderobą – a dokładnie jej zrzucaniem.

„Takich i podobnych bzdur krążą już w światowych mediach setki – podsumowywał to z bólem o. Dariusz Kowalczyk, jezuita z Rzymu. – Tworzący je i powtarzający dziennikarze kompromitują się totalnie, ale to ich sprawa. Przy okazji szkodzą i papieżowi niepotrzebnym, kretyńskim bałwochwalstwem".

Niestety, tę atmosferę podsycały nie tylko owe infantylizmy, lecz i bombastyczne proroctwa o czekającej nas „rewolcie". Pochwały wobec Franciszka powiązano z domysłami, iż odtąd papiestwo będzie kadencyjne (abp Henryk Muszyński), obok kardynałów zostaną wyznaczone „kardynałki" (o. Dariusz Kowalczyk SJ), a sam papież nie chce być tak naprawdę papieżem, lecz jedynie biskupem swojej diecezji (ks. Marek Inglot z uniwersytetu Gregorianum). Dywagacje bliskie poszczególnym autorom zostały przedstawione jako projekty bliskie sercu papieża Franciszka.

Wspomniane wyżej infantylizmy i niezręczności zawsze wywołują także emocjonalne reakcje – i nie zabrakło ich w Internecie po stronie „ludu tradycjonalistów", pełnego obaw o kontynuację linii Benedykta XVI.

Bez znaku krzyża

Papież wciąż tak mało znany swemu Kościołowi został więc od początku jakby przebrany w różne „przewidywania" – budząc u jednych podniecone przebieranie nogami, a u drugich – groźne pomruki lub pochlipywania. Dodajmy jednak do tego i sytuacje, które wprawiły w zakłopotanie wielu znacznie mniej nadpobudliwych: gdy papież Franciszek zaczął używać „dzień dobry" zamiast pozdrowienia chrześcijańskiego, gdy błogosławiąc dziennikarzy uniknął znaku krzyża i wspomnienia trzech Osób Boskich, gdy wreszcie nie przyklęknął w czasie mszy dla uczczenia Eucharystii (co jednak ma wynikać po prostu z kłopotów z nogami) – dla niektórych katolików powstała już nadmierna bariera niejasności „o co tu chodzi?" .

Tym bardziej gdy wybór kard. Bergoglio zaczęli bardzo pozytywnie komentować teologowie heretycy, uciszani za Jana Pawła II i Benedykta XVI: Hans Küng i Leonardo Boff. Gdy dla teologów o tak wątpliwej konduicie ktoś jest „najlepszym możliwym wyborem", trudno nie spodziewać się przynajmniej wzruszenia ramion u katolików ufających nie tylko konklawe, lecz przede wszystkim nauce Kościoła. W końcu Piotr ma „utwierdzać braci w wierze", a nie budzić zachwyty u wielbicieli nowości.

Jednym z pierwszych wyzwań pontyfikatu Franciszka będzie zatem „odklejenie" jego agendy – świadectwa prostoty i bezpośredniości – od fantazji teologicznych radykałów i interesownych podpowiedzi tych, którzy chcą w nim widzieć po prostu zaprzeczenie linii poprzednika. Udaje się to wtedy, gdy tylko Franciszek otworzy usta, aby nauczać. Jest bowiem nie tylko absolutnym mistrzem zwięzłych homilii i improwizowanych przemówień – ale potrafi w nich harmonijnie wiązać wyrazistość ostrych alternatyw i pasterską wrażliwość. Tak samo jak wcześniej kard. Bergoglio głoszący, że obrona dzieci nienarodzonych i sprzeciw wobec związków homoseksualnych jest „wojną Bożą", obecnie papież Franciszek w swej pierwszej homilii powiedział jasno, iż „ten, kto nie modli się do Boga, modli się do diabła".

Równocześnie nie ma w nim oznak zgorzknienia czy pesymizmu. Potrafi natomiast w kilku prostych słowach przypomnieć dziennikarzom o konieczności śledzenia bardziej nadprzyrodzonego sensu Kościoła niż jego wymiarów politycznych.

Zgrabną syntezą, wynikłą z przenikania się dziedzictwa Benedykta XVI i linii Franciszka, była wtorkowa msza inauguracyjna. Godna rzymska celebra w stylu typowym dla poprzednika została jedynie trochę uproszczona, inteligentnie i z umiarem, w najlepszej tradycji franciszkańskiej. Gdy papież opisywał powołanie chrześcijańskie jako „opiekę nad Chrystusem", słowa te brzmiały i konkretniej, i wiarygodniej dzięki znakom, o których obecność zadbał Benedykt XVI (i jego ceremoniarz ks. Guido Marini!): krucyfiksowi stojącemu na środku ołtarza i pokornemu klękaniu wiernych do komunii świętej.

Święte ma być święte

Dbając o nieprzeciąganie ceremonii, skrócono ją nie o czcigodny kanon rzymski, lecz o zwykle długaśną i teatralną „procesję z darami". Są to wybory świadczące o tym, że święte ma być święte, a w centrum „opieki" jest Chrystus, a nie ludzkie ego uczestników. Oby tak dalej.

Być może ta zgrabna synteza jest pierwszym objawem tego, że nie tylko Franciszek przyniesie nowe energie i pomysły – ale i Urząd Piotrowy będzie inspirował swego kolejnego wykonawcę. Biorąc pod uwagę cechy osobiste, po nowym papieżu można się spodziewać – jak przewiduje prof. Buela – wielkich kampanii ewangelizacyjnych i upomnienia się o prześladowanych chrześcijan. Także nonkonformistycznych relacji z rządami.

Widoczne są również perspektywy kontynuacji tradycyjnie dobrych kontaktów papiestwa z Żydami. Znajdujące się w agendzie kościelnej formy dialogu ekumenicznego zapewne trochę stracą na teologicznej wyrazistości, charakterystycznej dla poprzedniego papieża teologa. Jednak jaki będzie naprawdę ten pontyfikat, dowiemy się nie z jednego wystąpienia, lecz z biegu najbliższych miesięcy, gdy osoba i przyjęty przez nią urząd uzyskają swoją własną równowagę.

Autor jest filozofem, redaktorem naczelnym kwartalnika „Christianitas"

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?