W momencie wyboru ten, którego wskaże konklawe, zaczyna się rodzić papieżem. Rozpoczyna się bardziej lub mniej dramatyczny etap „bólów porodowych" dla całego Kościoła: wybrany wchodzi w ramę papiestwa, tak jak wchodziło w nią jego dwustu kilkudziesięciu poprzedników, każdy w swoim stylu. Indywidualność ma być użyta dla nowej posługi – ale w takim razie musi się także dostosować do jej formy.
Na podstawie wyznania kard. Vingt-Trois, metropolity Paryża, wiadomo, że kalkulacja uczestników ostatniego konklawe była bardzo trzeźwa: „Wybieraliśmy kogoś, kto po pierwsze nie należał do Kurii, po drugie nie należał do systemu włoskiego".
Jednak to nie wystarczy, by rządzić Kościołem. Wystarczyło natomiast równocześnie pamiętać, iż nowy papież jest jezuitą, a następnie dobrze przyjrzeć się mu w tych pierwszych minutach jego pojawienia się światu na balkonie Bazyliki św. Piotra – żeby móc powtórzyć za spostrzegawczym ks. Guillaume de Tanouarn: „Czuje się, że jest on utwardzony wolnością duchową, którą daje praktyka ćwiczeń duchowych świętego Ignacego. On naprawdę wygląda na 'obojętnego', zgodnie z radą św. Ignacego, aby każdy jezuita nie życzył sobie bardziej długiego życia niż życia krótkiego, zaszczytów niż obelg, bogactw niż ubóstwa".
Odrzucona pelerynka
Być może więcej niż jazda metrem mówi nam o kard. Bergoglio jego rozkład dnia: wstawanie o 4.15, godzinna modlitwa myślna, codzienne przyjmowanie swoich księży między godzinami 6 i 8, bez umawiania wizyty...
Diecezjanin kardynała z Buenos Aires, wybitny filozof prof. Alberto Buela, ostrzega jednak – w krótkiej analizie opublikowanej m.in. na portalu Rebelya.pl – że chodzi o jezuitę uformowanego „w epoce pełnego wrzenia Soboru Watykańskiego II", gdy dbano o wykształcenie bardziej socjologiczne niż teologiczne. Co prawda trudno byłoby w kard. Bergoglio odnaleźć sympatię dla teologii wyzwolenia, jednak – zwłaszcza z perspektywy europejskiej – należał on do „radykałów", skoncentrowanych na sprawach społecznych.