Gry zbrojeniowe. Ludwik Dorn o modernizacji polskiego wojska

Jeśli chodzi o program modernizacji naszego wojska, możemy się spodziewać kampanii manipulowania opinią publiczną w Polsce, prób docierania do elity politycznej z obozu władzy oraz opozycji z propozycjami nie do odrzucenia – twierdzi poseł Solidarnej Polski

Publikacja: 15.04.2013 19:48

Ludwik Dorn

Ludwik Dorn

Foto: Fotorzepa/Radek Pasterski

Red

Na rynku zbrojeniowym panuje obecnie posucha. W związku z kryzysem gospodarczym i finansowym państwa tną budżety obronne. Skoro raptownie zmniejsza się popyt, nasila się konkurencja między koncernami zbrojeniowymi. A za tymi koncernami stają rządy.

Tłusty kąsek

Budżet przyjętego przez Polskę programu modernizacji Sił Zbrojnych w latach 2013–2022 wynosi 130 mld złotych. Z tego około 20 mld ma być przeznaczonych na obronę powietrzną, a przede wszystkim na system antyrakietowy. To naprawdę bardzo tłusty kąsek w okresie chronicznego głodu. Polskie priorytety, jeśli chodzi o program modernizacji, wydają się oczywiste. Po pierwsze zaspokojone muszą być na najwyższym możliwym poziomie nasze potrzeby obronne. Po drugie, jak największa część środków finansowych powinna być skierowana do producentów krajowych, ale oczywiście bez żadnego uszczerbku dla priorytetu pierwszego.

Dla producentów zagranicznych ważne jest co innego. Nasze potrzeby obronne niewiele ich obchodzą – to nasza, a nie ich sprawa. Poza tym oni chcieliby na polskim programie modernizacji zyskać jak najwięcej, także kosztem polskich producentów.

Kampania nacisków

Nie należy się za to obrażać, ale trzeba o tym stale pamiętać. Możemy się zatem spodziewać kampanii nacisków, manipulowania opinią publiczną w Polsce, prób docierania do elity politycznej z obozu władzy oraz opozycji z propozycjami nie do odrzucenia. Pierwszą zapowiedzią tego, co będzie się stale działo, był artykuł amerykańskiego tzw. eksperta Reubena Johnsona opublikowany w „Rzeczpospolitej”.

Artykuł skonstruowany jest wokół dwóch tez. Pierwsza brzmi: jeśli władze polskie chcą dobrze dla swojego kraju, to kupią zestawy Patriot. Druga teza zaś głosi: koncerny amerykańskie produkujące te zestawy są obecnie w Polsce dyskryminowane w sposób wołający o pomstę do nieba.

Rozumiem rozżalenie pana Johnsona, który tęsknie wspomina niedawne czasy, kiedy to członkowie polskiego rządu występowali wobec polskiej opinii publicznej jako domokrążcy lub agenci reklamowi Lockheeda-Martina i Raythona. Całą wrzawę wokół rakiet Patriot rozpętał (dobrodusznie zakładam, że bez złej intencji) minister Radosław Sikorski, podnosząc kwestie stacjonowania baterii w związku z planami budowy w Polsce amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Przekaz dla szerokiej opinii publicznej był jednoznaczny – rakiety Patriot to bezpieczeństwo Polski.

Potem była propagandowa heca ze stacjonowaniem baterii rakiet Patriot w Morągu, do którego pielgrzymowali dziennikarze, i gdzie odbywały się lobbystyczne szkolenia polskich oficerów, a już pod koniec urzędowania ministra Bogdana Klicha wycieczki do Niemiec z intencją zakupienia starych Patriotów z demobilu Bundeswehry. Jak to było naprawdę, dowiedzieliśmy się z przecieków Wikileaks: polski wiceminister obrony narodowej protestował wobec Amerykanów, że zamiast prawdziwych rakiet przysyłają nam „rośliny doniczkowe”.

Nikt jednak w usłużności wobec naszego sojusznika zza wielkiej wody nie przebił samego ministra Klicha, który twórczo zaadaptował znaną maksymę Henry’ego Forda: „Może sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byleby był to czarny”. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” pytany o zakup systemów rakietowych dla obrony powietrznej pan Klich odparł, że MON rozważa zakup rakiet klasy Patriot. Interpelowany przeze mnie, dlaczego wymienia z nazwy konkretny system konkretnego producenta, odparł, że klasa zestawów średniego zasięgu często określana jest jako zestaw klasy Patriot.

Nie sądzę, by podobnego zdania byli producenci francuscy lub izraelscy. Amerykański lobbysta twierdzi, że obecnie producenci amerykańscy są w Polsce dyskryminowani, a to jest sprzeczne ze standardami NATO. Brak zdecydowanej preferencji można oczywiście nazwać dyskryminacją – jak pamiętamy, w rozumieniu ustawy rak jest rybą.

Pan Johnson posuwa się w swej lobbystycznej akcji niesłychanie daleko, zaczyna gmerać we władzach polskich. Najpierw przypuszcza atak na wiceministra obrony narodowej za zapowiedź sformułowania rekomendacji MON w sprawie tego, która firma powinna budować tarczę dla Polski (podobno ma to być system obrony antyrakietowej Proca Dawida izraelskiej firmy Rafael), a następnie stwierdza, że jest kilka innych podmiotów, które mają wiele do powiedzenia przy wyborze systemu obrony antyrakietowej.

Zastanawiające, skąd pan Johnson czerpie wiedzę o rekomendacji i jej treści. Odpowiedź na to pytanie należy jednak nie do mnie, ale do służb do tego powołanych. Poza tym jako klasyczny lobbysta wszystko sprowadza do tego, jaka firma uzyska zamówienie. Otóż nie wiem, czy wiceminister obrony narodowej Waldemar Skrzypczak powołał jakiś zespół w celu określenia rekomendacji, ale zdrowy rozsądek podpowiada mi, że powinien go powołać. I to nie w celu wyboru konkretnej firmy, a sprecyzowania polskich potrzeb w dziedzinie obrony powietrznej oraz stwierdzenia, które systemy dostępne obecnie lub w niedalekiej przyszłości na rynku potrzeby te najpełniej zaspokajają.

Wybór dostawcy winien być konsekwencją takiej rekomendacji, a ze względu na kluczowe znaczenie sprawy dla bezpieczeństwa narodowego nie musi, a moim zdaniem nie powinien, zostać dokonany w drodze przetargu, na co zezwala art. 346 ust. 1 pkt. b Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. I nie zdziwiłbym się, gdyby system Patriot nie został wybrany ze względu na niedostosowanie do polskich potrzeb, zwłaszcza jeśli chodzi o jego wersje oferowane dotąd Polsce. Sam radar systemu Patriot ma ograniczenie zdolności obserwacji i zwalczenia celów do sektora o szerokości maksymalnie 120 stopni zamiast wymaganych 360 stopni. A w specyficznych polskich warunkach geograficznych spada zasięg radaru i ulega znacznemu ograniczeniu możliwość zwalczania wielu celów jednocześnie.

Wzmiankę o kilku innych podmiotach rzuconą w kontekście krytyki MON należy potraktować poważnie. Jest całkowicie naturalne, że koncerny zbrojeniowe (nie tylko amerykańskie) lobbują wprost lub przez pośredników za wyborem ich oferty. Jest równie naturalne, że na rzecz swoich koncernów angażują się rządy, używając kanałów dyplomatycznych i politycznych. I jest równie naturalne, że krąg osób we władzach Rzeczypospolitej, który podejmie w tej sprawie ostateczną decyzję – a do tego kręgu należy zaliczyć prezydenta, premiera, ministra obrony narodowej i ministra spraw zagranicznych – powinien koordynować swoje działania i nie pozwolić na to, by czynniki zewnętrzne nastawiały jego uczestników przeciwko sobie.

Spójne kryteria

Dlatego za sprawę bardzo istotną uważam sformułowanie na najwyższych szczeblach politycznych spójnych kryteriów oceny ewentualnych propozycji, które napłyną po zapytaniu ofertowym, jeśli dojdzie do zamówienia z wolnej ręki. W moim przekonaniu oprócz zdolności bojowych odpowiadających naszym potrzebom obronnym, do podstawowych i najważniejszych kryteriów oceny powinno należeć uzyskanie od producentów zestawów małego i średniego zasięgu, jak najszerszego katalogu kluczowych technologii i kodów źródłowych, które umożliwią nam produkcję kluczowych elementów systemu i samodzielne modyfikowanie zestawów. Poza tym nieodzownym warunkiem jest integracja polskich systemów dowodzenia i systemów radarowych w ramach wybranego systemu średniego i krótkiego zasięgu. Powodzenie tej operacji musi być gwarantowane przez asystę techniczną dostawcy i obwarowane szeregiem czytelnych reguł i kar finansowych w przypadku opóźnień czy też prób wprowadzenia tylnymi drzwiami, dodatkowo płatnych, zagranicznych rozwiązań.

Te kryteria pozwolą na to, by przynajmniej część z publicznych środków przeznaczonych na zakup systemów antyrakietowych została skierowana do polskich producentów. Czego nam najbardziej brakuje? Posiadamy własne systemy dowodzenia, radary na światowym poziomie, ale nie mamy technologii umożliwiających zbudowanie skutecznej rakiety przeciwlotniczej i antyrakietowej średniego zasięgu. Za granicą kupmy zatem to, czego nam brak, a resztę – od krajowych wytwórców.

Uważam to za istotniejsze od zobowiązań offsetowych. Oczywiście i tę kwestię należy podnosić, ale dotychczasowa praktyka realizacji zobowiązań offsetowych nie nastraja optymistycznie.

Jeśli potencjalni oferenci wezmą pod uwagę przywołane wyżej kryteria, nie ma żadnego powodu, by odnosić się niechętnie do ewentualnej oferty amerykańskiej. Rzecz jednak w tym, że w nieodległej przeszłości strona amerykańska była temu całkowicie przeciwna. W 2010 roku pytałem MON o to, jaki m.in. może być stopień zaangażowania polskiego przemysłu w wytwarzanie systemu Patriot i czy jest możliwość pozyskania nowych technologii i włączenia polskiego potencjału naukowo-przemysłowego w rozwój systemu Patriot. Ówczesny wiceminister obrony narodowej Marcin Idzik odpowiedział mi jednoznacznie: „Prowadzone rozmowy wykazały, że ewentualny zakup przez stronę polską zestawu Patriot nie spowoduje możliwości pozyskania nowych technologii i włączenia polskiego potencjału naukowo-przemysłowego w rozwój tego systemu”. Odpowiedź ta nie pozostawiła złudzeń co do ówczesnych intencji strony amerykańskiej. Jeśli ulegną one zmianie, to system Patriot można będzie brać pod uwagę, jeśli nie – to trudno, nie nasza strata.

Ponadpartyjna wspólnota

To, co napisałem o politycznych koniecznościach związanych z programem obrony powietrznej odnosi się też do innych wielkich projektów modernizacyjnych: zakupu nowych okrętów podwodnych, programu śmigłowcowego, czy też lansowanej przez szefa BBN, Stanisława Kozieja, a wymagającej poważnej dyskusji generalnej koncepcji „przeskoku generacyjnego”. Zewnętrzne naciski pojawią się przy każdym z nich. Stąd potrzeba stałej, ponadpartyjnej wspólnoty informacji i dyskusji, która byłaby elementem procesu polityczno-decyzyjnego prowadzącego do ostatecznych rozstrzygnięć. Możliwości stworzenia takiej wspólnoty ma tylko obecny obóz władzy. Jako polityk opozycji postuluję jej powołanie.

Autor jest posłem Solidarnej Polski, w latach 2005–2007 był wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych, w roku 2007 sprawował funkcję marszałka Sejmu

Na rynku zbrojeniowym panuje obecnie posucha. W związku z kryzysem gospodarczym i finansowym państwa tną budżety obronne. Skoro raptownie zmniejsza się popyt, nasila się konkurencja między koncernami zbrojeniowymi. A za tymi koncernami stają rządy.

Tłusty kąsek

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?