Historia polskich podziałów

O ile podziały postkomunistyczny i postsolidarnościowy są oczywiste, o tyle ten będący skutkiem katastrofy smoleńskiej wydaje się w książce Antoniego Dudka naciągany – publicysta „Rzeczpospolitej" recenzuje „Historię polityczną Polski 1989–2012"

Publikacja: 24.04.2013 01:54

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Polityczne dzieje III RP to pasmo mniej lub bardziej ostrych konfliktów. Wbrew optymizmowi lansowanemu przez środowiska, które patronowały przemianom po Okrągłym Stole, nie udało się osiągnąć konsensusu co do tego, jak ma wyglądać nowa Polska. Tyle że dzisiejsze spory odbiegają od tych z lat 90. Świadczy to o tym, że w ciągu ponad dwóch dekad nastąpiło przeoranie polskiej polityki, co potwierdza najnowsza książka Antoniego Dudka „Historia polityczna Polski 1989–2012".

Widmo PRL

Autor – historyk i politolog – opisuje, jak rysowały się kolejne podziały, które kształtowały scenę polityczną. Wpierw był podział postkomunistyczny. Aż do roku 2005 na tożsamość uczestników gry politycznej istotny wpływ miały rodowody sięgające PRL. Po jednej stronie była zatem wywodząca się z PZPR lewica, po drugiej zaś – formacje o proweniencji solidarnościowej, niezależnie od dzielących je różnic.

Niby żadna licząca się siła w polskiej polityce nie afirmowała PRL. Bo przecież i SLD wychodziło z założenia, że nie ma powrotu do realnego socjalizmu. A jednak, kiedy takie ugrupowania jak Porozumienie Centrum podnosiły kwestię uwłaszczania się na majątku narodowym przez PZPR-owską nomenklaturę, PRLowska przeszłość okazywała się wciąż żywa. SLD straszył Polaków prawicowym polowaniem na czarownice i odwoływał się do tęsknoty ofiar transformacji ekonomicznej za poczuciem bezpieczeństwa socjalnego sprzed 1989 roku.

O usytuowaniu na scenie politycznej w Polsce XXI wieku nie decyduje już stosunek do PRL, ale ocena przebiegu transformacji systemowej w III RP

To znamienne, że ani Unia Demokratyczna, ani jej następne wcielenie, czyli Unia Wolności, nigdy nie zawarły koalicji rządowej z SLD. A przecież pod wieloma względami było im bliżej do Sojuszu niż do formacji prawicowych. Pokazała to chociażby w roku 1997 batalia o projekt nowej konstytucji, poparty zarówno przez rządzący SLD, jak i opozycyjną UW. Tymczasem przeciwko temu projektowi wystąpiła z prawej strony będąca jeszcze poza parlamentem AWS. Jak przypomina Dudek, krytykowała ona w nim między innymi „brak deklaracji o wyższości prawa naturalnego nad stanowionym oraz zapisu o ochronie życia ludzkiego od chwili poczęcia".

W tym samym roku, kilka miesięcy później, AWS wygrała wybory parlamentarne, ale nie uzyskała sejmowej większości. Dudek podejmuje zatem temat przymiarek do rozmaitych koalicji. Na lewym skrzydle UW rozważano koncepcję zawarcia tak zwanego historycznego kompromisu z SLD. Z kolei gdy podano nieoficjalne rezultaty wyborów, Józef Oleksy oświadczył, że Sojusz jest gotowy poprzeć rząd kierowany przez ówczesnego lidera Unii Leszka Balcerowicza. Ostatecznie jednak przeważyła logika podziału postkomunistycznego – pomińmy w tym kontekście arytmetykę sejmową – i rząd z UW utworzyła AWS.

Podział postkomunistyczny trwał do roku 2005. Wtedy okazało się, że SLD przestał się liczyć jako siła, która walczy w Polsce o najwyższą stawkę. Liczne afery (w tym zwłaszcza afera Rywina) pogrążyły to ugrupowanie, które jeszcze w latach 2001–2005 miało i swojego prezydenta, i swój rząd. W SLD doszło również do rozłamów będących wcześniej domeną formacji o proweniencji solidarnościowej.

Wojna w „rodzinie"

Na fali niezadowolenia rządami Sojuszu znacząco wzrosło poparcie społeczne dla Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości, które okazały się głównymi graczami w wyborach parlamentarnych i prezydenckich roku 2005. Oba ugrupowania jeszcze w trakcie kampanii wyborczej deklarowały zamiar tworzenia wspólnego gabinetu. Zwrot nastąpił w drugiej turze rywalizacji o prezydenturę między kandydatami obu partii: Donaldem Tuskiem a Lechem Kaczyńskim.

Słabość SLD sprawiła, że głównymi rywalami na scenie politycznej stały się PO i PiS. Tym samym nastąpił kres podziału postkomunistycznego i wyłonił się podział postsolidarnościowy. Zdaniem Dudka sztabowcy Kaczyńskiego u progu prezydenckiej kampanii wyborczej uwzględniali jeszcze start Włodzimierza Cimoszewicza i zakładali polaryzację wyborców w oparciu o kryteria historyczne i emocjonalne. Kandydat PiS miał reprezentować Polskę akowską, kandydat SLD zaś– tradycję PRL. Kiedy okazało się, że głównym konkurentem Kaczyńskiego będzie Tusk, polityk o korzeniach solidarnościowych – trzeba było zmienić schemat.

Pojawił się więc podział na „Polskę liberalną" i „Polskę solidarną". Kaczyński chciał wykorzystać to, że Tusk przedstawiał się przez wiele lat jako liberał zarówno pod względem gospodarczym, jak i kulturowym, a więc jako reprezentant „Rzeczypospolitej dla bogaczy", zdystansowany wobec Kościoła katolickiego. Na tym tle kandydata PiS miał wyróżniać solidaryzm społeczny i tradycjonalizm kulturowy.

Dziś, kiedy czytamy o takiej politycznej narracji, może się nam ona wydawać wyłącznie chwytem propagandowym obliczonym na pozyskanie określonej grupy wyborców. Bo przecież rzeczywistość okazała się znacznie bardziej złożona.

Jeśli chodzi o finanse państwa, to linia Zyty Gilowskiej w gabinecie Jarosława Kaczyńskiego była bliżej liberalizmu niż to, co robi od ponad pięciu lat Jacek Rostowski w ekipie Donalda Tuska. Z kolei Jarosław Gowin z PO wielokrotnie wykazywał się konserwatywnymi poglądami, które trudno dostrzec chociażby u Adama Hofmana z PiS. Przykłady można mnożyć.

Ale nawet jeśli sporo różnic dzielących PO i PiS jest pozornych, to jednak podział postsolidarnościowy dowiódł tego, że o usytuowaniu na scenie politycznej w Polsce XXI wieku decyduje nie stosunek do PRL, ale ocena przebiegu transformacji systemowej w III RP.

Szalupa dla beneficjentów

W latach 2001–2005 Platforma ewoluowała ku ocenie krytycznej zbliżającej tę partię do Prawa i Sprawiedliwości. Obie formacje były zgodne co do tego, że państwo polskie zżerają patologiczne układy nieformalnych grup interesów, czego świadectwem miała być afera Rywina. Kiedy jednak wspólny wróg, czyli SLD, przestał się liczyć w walce o władzę, PO musiała się ustawić po przeciwnej stronie niż PiS. Zaczęła więc bronić dorobku III RP i atakować Prawo i Sprawiedliwość jako groźne ugrupowanie radykałów walczących z polskimi przedsiębiorcami za pomocą państwa policyjnego.

Tym samym dały o sobie znać korzenie Platformy. Partia ta powstała w roku 2001 jako szalupa ratunkowa dla polityków AWS i UW, a więc formacji już wtedy drastycznie niepopularnych. Liberalno-reformatorska retoryka PO okazała się tylko przykrywką dla kontynuacji tego wszystkiego, co służyło beneficjentom transformacji ustrojowej.

Duże wątpliwości budzi w książce Dudka teza o trzecim podziale sceny politycznej – podziale posmoleńskim. O ile podziały postkomunistyczny i postsolidarnościowy są oczywiste, o tyle podział będący skutkiem katastrofy smoleńskiej wydaje się naciągany. Zwłaszcza że autor właściwie nie przytacza jakichś faktów, które przemawiałyby za jego tezą. To, że dziś – jak on twierdzi – mnóstwo osób uważa, iż władze polskie zachowały się karygodnie w sprawie wyjaśniania przyczyn katastrofy, nie oznacza, że czynnik ten ma być źródłem nowego głównego podziału.

Lewica smoleńska

Niemniej rok 2013 dopisuje do książki Dudka glossę, na którą warto zwrócić uwagę. Zachowanie władz polskich nie jest już przedmiotem krytyki wyłącznie polityków PiS. Ostatnio w Internecie krąży termin „lewica smoleńska". I łączą się z tym konkrety, chociaż ich skala na razie jest mała.

Od jakiegoś czasu w serwisie Lewica24 ukazują się teksty Katarzyny Kądzieli, działaczki feministycznej, która blisko współpracowała z Izabelą Jarugą-Nowacką, a więc jedną z 96 ofiar katastrofy. Kądziela nie pozostawia na władzach polskich suchej nitki. Świadczą o tym takie jej dramatyczne słowa: „Jako obywatelka mojego państwa, które, choć tak często i boleśnie przekonuje mnie o swojej niemocy i bezsile, jest moją ojczyzną, które nauczyłam się kochać i pragnę szanować, apeluję do sprawujących władzę – porzućcie własne interesy i ambicje. Powiedzcie wreszcie prawdę, także o tym, czego dotąd zaniechano, i wyjawcie powody swoich zaniechań".

Gdzie indziej Kądziela sprzeciwia się dzieleniu ludzi na „lewicowo-postępowych", czyli traktujących katastrofę jako wynik nieszczęśliwego wypadku, o którym z upływem czasu należy przestać myśleć, oraz „prawicowo-wstecznych", dla których wydarzenie z 10 kwietnia 2010 roku jest ważnym społecznym doświadczeniem. Pada wymowna deklaracja: „Jesteśmy ludźmi lewicy, a to właśnie znaczy, że mamy także obowiązek pamięci". Kądziela też stwierdza, że nie można pozwolić w imię „spokoju" na zamiecenie przyczyn katastrofy pod dywan.

Rzecz jasna z lewej strony znacznie głośniej słychać inne wypowiedzi. To w serwisie „Krytyki Politycznej" tuż po katastrofie pojawiły się pierwsze ostrzeżenia przed erupcją „religii smoleńskiej". Ale teksty Katarzyny Kądzieli czy redaktor naczelnej serwisu Lewica24 Agaty Czarnackiej („bratającej się z ludem smoleńskim" – jak sama autoironicznie wyznaje) zwiastują już coś innego: możliwość zawierania – jeśli chodzi o stosunek do katastrofy – okolicznościowych porozumień przekraczających dotychczasowe podziały. Bez tropienia urojonych demonów polskiej martyrologii narodowej, rzekomo przebudzonych 10 kwietnia 2010 r. I zarazem bez pesudomesjanistycznych uniesień oraz rzucania bluzgami pod adresem sprawujących kierownicze funkcje w państwie polityków PO, którzy skądinąd nie zdali posmoleńskiego egzaminu.

Polityczne dzieje III RP to pasmo mniej lub bardziej ostrych konfliktów. Wbrew optymizmowi lansowanemu przez środowiska, które patronowały przemianom po Okrągłym Stole, nie udało się osiągnąć konsensusu co do tego, jak ma wyglądać nowa Polska. Tyle że dzisiejsze spory odbiegają od tych z lat 90. Świadczy to o tym, że w ciągu ponad dwóch dekad nastąpiło przeoranie polskiej polityki, co potwierdza najnowsza książka Antoniego Dudka „Historia polityczna Polski 1989–2012".

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?