Wylegliśmy i my z naszą skromną, choć w Polsce już ponadstandardową, czwórką dzieci. I co jakiś czas ktoś do nas podchodzi i z wyraźnym przerażeniem w oczach wykrztusza: „jak na państwa patrzę, to mi się od razu lepiej robi, bo jeśli ja z trudem wyrabiam z dwójką dzieci, to państwo z czwórką musicie mieć o wiele gorzej”. W wersji delikatniejszej i pozbawionej satysfakcji, że inni mają gorzej, to samo zdanie brzmi (słyszałem je dziesiątki, a moja żona setki razy): „jak wy sobie radzicie z czwórką dzieci, ja sobie z trudem z dwójką daję radę!”.

– Z dwójką to my też sobie nie radziliśmy, ale z czwórką jest zwyczajnie łatwiej – odpowiadamy wówczas z promiennym uśmiechem (bo także talibowie potrafią się promiennie uśmiechać). I nie ma w tych słowach cienia ściemniania. To prawda, której doświadczają wszyscy rodzice ponadstandardowych rodzin. A powód tkwi w nas, rodzicach.

Otóż przy pierwszym dziecku każdy (nie ma znaczenia, jak mocno opanował teorię wychowania) się spina i staje na głowie, by być jak najlepszym rodzicem. Dmucha, chucha, skupia się nad tym, by jego mały książę (czasem wręcz mały cesarz) miał wszystko, o czym zamarzy. Nie ma co ukrywać – jest to bardzo męczące. Gdy pojawia się (nie tak znowu często, ale jednak) drugie dziecko, rodzice próbują zrobić wszystko, by to drugie nie poczuło, że jest w czymkolwiek gorsze od pierwszego, a pierwsze – by nie miało poczucia odtrącenia. Chuchają i dmuchają więc z równym entuzjazmem na dwoje maluchów, i w pewnym momencie orientują się, że zwyczajnie na nic nie mają już siły ani czasu. Sama myśl o trzecim dziecku wydaje się więc szaleństwem...

Gdy ktoś się na nie jednak zdecyduje, wówczas okazuje się, że z trzecim jest łatwiej. Nie da się bowiem wychować trojga dzieci tak, by każde miało poczucie jedynactwa. Człowiek więc sobie odpuszcza, a wtedy zaczyna traktować dzieci normalniej, zauważa, że one same świetnie znajdują sobie zajęcia, że w domu socjalizują się lepiej niż w przedszkolu i w konsekwencji rodzice mają nieco czasu dla siebie. Każde kolejne dziecko ten efekt wzmacnia. I prowadzi do wniosku, że o wiele trudniej być rodzicem jednego czy dwójki dzieci niż trójki i więcej. Jeśli ktoś w to nie wierzy, to zachęcam do przetestowania tej teorii na sobie. Zapewniam, że kiedy się dziecko już ma, to do głowy nikomu nawet nie przyjdzie, by można było go nie mieć.