Geopolityka przyznaje im absolutna rację. Im swobodniejsza i silniejsza Ukraina, tym słabsza Rosja, tym mniej miałaby możliwości do dominowania politycznego czy gospodarczego w dawnej sowieckiej strefie wpływów. W takim układzie nie byłoby na wschodzie Europy jednej siły, ale dwa ośrodki oddziaływania. UE – i w ogóle szeroko pojęty zachód – musiałaby brać w swoich rachubach dwie wschodnie stolice: Moskwę i Kijów, a nie tylko tę pierwszą, jak to jest obecnie.
Powód trzeci to demografia. Przy rozrodczości 1,3 dziecka na kobietę i opuszczeniu kraju przez milion do dwóch milionów emigrantów liczba Polaków maleje i tak będzie w przyszłości, co wpłynie rujnująco nie tylko na system emerytalny, ale i całą gospodarkę. Zmniejszy dynamikę społeczną i innowacyjność.
Aby utrzymać wzrost, będziemy potrzebowali nowych obywateli, najlepiej o podobnej do naszej kulturze, języku oraz wyglądzie. Idealnymi kandydatami są właśnie Ukraińcy. Im bliższe relacje Kijowa z UE, im mniej ograniczeń imigracyjnych, tym większa szansa, że młodzi, dynamiczni mieszkańcy Ukrainy zechcą się osiedlać nad Wisłą.
3
Jak osiągnąć te cele, gdy nie ma wielkich szans na to, by Ukraińcy obrali pełny kurs na UE? A nie stanie się tak, bowiem wprowadzenie praw i rozwiązań unijnych psułoby interesy ukraińskim oligarchiom.
Trzeba będzie zawiesić zasady na kołku i przeć najpierw do podpisania umowy stowarzyszeniowej, a potem coraz bliższego wiązania Ukrainy z Unią niezależnie od tego, czy Julia Tymoszenko siedzi w więzieniu czy nie, czy zostanie zreformowany system wyborczy i naprawiona prokuratura, czy nie.