A co, jeśli ksiądz Wojciech Lemański nie byłby blogerem na portalu Natemat.pl? Jeśli nie prowadziłby regularnego tour po programach TVN 24 i nie gościł tak często na łamach „Gazety Wyborczej”? Śmiem twierdzić, że gdyby tak było, to pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się jego sporem z przełożonym. Nawet więcej! Wydaje mi się, że gdyby ksiądz Wojciech Lemański wyżej od przyjaźni Moniki Olejnik, Katarzyny Wiśniewskiej i Tomasza Lisa stawiał swoją kapłańską posługę i dobro ludzi, których powierzono mu w duszpasterską opiekę, to dziś wcale nie musiałby pakować swoich rzeczy i przeprowadzać się do domu emeryta. Oczywiście, trudno obarczać całą winą media. Przecież nikt księdza Lemańskiego do pisania bloga czy udzielania kolejnych wywiadów, w których nie szczędził krytyki pod adresem Kościoła, nie zmuszał. Ale też mam wrażenie, że nie trzeba było go specjalnie do tego namawiać.
Dorabianie gęby Kościołowi
Ryba połknęła haczyk. Być może proboszcz z Jasienicy nawet sam nie zauważył, kiedy i jak niepostrzeżenie wskoczył w buty „pożytecznego idioty”. Zwróćmy uwagę na to, kto rozdziera szaty nad księdzem Lemańskim. Nie „Gość Niedzielny” czy „Niedziela”. Dla katolickich redakcji decyzja arcybiskupa Hosera – nawet jeśli wydaje się trudna, zbyt ostra czy niesłuszna – jest całkiem zrozumiała i nikt z nią w środowiskach, które na serio uważają się za katolickie, nie polemizuje. W obronie księdza buntownika stanęły jednak media, których jednym z priorytetów jest walka z Kościołem. Naturalnie nasuwa się więc pytanie o to, dlaczego tak się dzieje. I – co ważniejsze – jaki jest cel tego, wydawać by się mogło, pozbawionego sensu sojuszu.
Były proboszcz parafii jasienickiej zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, któremu rodzic nie dał cukierka
A cel jest bardzo prosty. Sytuacja z księdzem Lemańskim to kolejny, doskonały powód do tego, by dorobić Kościołowi tak zwaną gębę. Pokazać rzekomo bezlitosne, karzące oblicze tej instytucji, a kościelnych hierarchów jako bezdusznych urzędników, którzy kneblują usta niepokornym księżom. Jakże pięknie pasuje do tego przykład proboszcza z Jasienicy, który został pozbawiony swojej parafii rzekomo za krytykowanie arcybiskupa Hosera! Dziennikarze, którzy tak hołubią księdza Lemańskiego, nie zauważają – albo nie chcą dostrzec – realnych przyczyn tego konfliktu.
A prawda jest taka, że ksiądz Lemański po kilkakrotnych, bardzo wyraźnych upomnieniach otrzymał zakaz wypowiadania się w mediach. Chodziło między innymi o jego krytyczne opinie na temat dokumentu bioetycznego KEP i sugestie, że in vitro to właściwie żaden grzech. I co z tym zakazem zrobił? Pobiegł na skargę do telewizji! Nawet jeśli odwołał się od tej, jego zdaniem krzywdzącej decyzji, co wydaje się całkiem zrozumiałe, to powinien poczekać na odpowiedź. Tymczasem twarz zbuntowanego księdza pojawiła się na okładce „Tygodnika Powszechnego”, a sam zainteresowany oznajmił: „Nie chcę milczeć”. Tyle że jego chcenie w tamtym momencie miało niewielkie znaczenie. Wydany prawnie zakaz już obowiązywał, a ksiądz Lemański wyraźnie dawał do zrozumienia w kolejnych wywiadach – na przykład w Radiu Zet u Moniki Olejnik – że nic sobie z niego nie robi. A w Kościele, czy to się komuś podoba czy nie, nie ma demokracji. Ksiądz Lemański, przyjmując święcenia kapłańskie, wiedział, na co się decyduje i co ślubuje. A przyrzekał między innymi posłuszeństwo swojemu przełożonemu, które w bezpardonowy sposób zaczął kontestować.