Cisza wyborcza jest ustawodawczą iluzją. Ostatecznie mogą sobie na nią pozwolić kraje, w których ludzie nie mają Internetu i komputerów, dzięki którym każdy może sobie dowolnie tę ciszę łamać.
Korzenie tego przepisu sięgają bardzo niestabilnej politycznie Republiki Weimarskiej, gdzie były dwa silne ekstrema, zagrażające porządkowi głosowań: komuniści i naziści. Dziś mechanizm ten funkcjonuje głównie w mało demokratycznych krajach Ameryki Łacińskiej. Chętnie ciszę wyborczą stosują państwa, które mają kompleksy, że ich system jest niestabilny i zagrożony. Czy Polska czuje się krajem zacofanym, o młodej demokracji? Teza, że młoda jest demokracja, która ma ćwierć wieku, jest trudna do obrony – to już stara panna, a nie młody podlotek.
Czy po zniesieniu tego przepisu będzie dochodzić do zamieszek w lokalach wyborczych? Nie zależy to od ciszy wyborczej, ale od kondycji aparatu przymusu w naszym państwie. Jeśli państwo obawia się tego typu drastycznych scen, oznacza to, że państwo jest słabe.
Cisza wyborcza nie jest drobiazgiem bez znaczenia dla systemu prawnego państwa. Choćby jeden element tego systemu, który jest prawem martwym, może zaszkodzić całości. To ważne, jaką reputację w oczach obywateli ma prawo. Prawo martwe jest prawem śmiesznym, wywołuje kpiny, które z jednego elementu przechodzą na cały system. Cisza wyborcza ośmiesza więc nasze prawo, przypomina dawne reklamy piwa, w których aktor mówił „bezalkoholowe" i mrugał okiem do publiczności.
W zasadzie jednak nie wiadomo, po co nam to „mrugnięcie". Na pewno niepotrzebna jest cisza wyborcza w dniu poprzedzającym głosowanie – to absurd i hipokryzja. Nie rozumiem, dlaczego w sobotę poprzedzającą wybory mamy udawać, że tak naprawdę żadnego głosowania nie ma, że cała ta brutalna kampania, którą widzieliśmy wcześniej, to była na niby, a teraz rzekomo samodzielnie podejmujemy decyzję.