Obrona, nie ekspedycje karne

Potrzebujemy armii, która będzie zdolna wytrzymać wrogie uderzenie, zanim nadejdzie pomoc. A najlepiej takiej, która poradzi sobie sama – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 19.11.2013 01:12

Andrzej Talaga

Andrzej Talaga

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Janusz Onyszkiewicz, były minister obrony, w ważnym tekście opublikowanym w „Rzeczpospolitej" („Izolacjonizm po polsku, 15 listopada 2013 r.), nawołuje, by polska armia nie traciła zdolności ekspedycyjnych, gdyż podważy to naszą wiarygodność sojuszniczą. Przestrzega przed izolacjonizmem, który daje się zauważyć w nowym podejściu do obrony i wydatków zbrojeniowych.

Janusz Onyszkiewicz miałby całkowitą rację, gdybyśmy przeznaczali na wojsko takie kwoty jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy. Jest jednak inaczej i musimy uważnie rozdzielać na nie środki. Wiarygodność sojuszniczą zapewni nam zdolność do prowadzenia wojny w swoim teatrze działań, wszak Amerykanie od lat namawiają Europejczyków, by sprawy bezpieczeństwa wzięli we własne ręce. Tak też powinniśmy uczynić, a nie budować armię do misji zagranicznych. Nie stać nas na nie.

Po co nam armia

Siły Zbrojne mają przede wszystkim służyć do skutecznej obrony polskiego terytorium. Zdolności ekspedycyjne czy nawet udzielanie pomocy innemu członkowi NATO w razie napaści ma znaczenie drugo-, a nawet trzeciorzędne. Gdyby zadać pytanie: czy nasza armia już się nadaje do wykonania tego zadania, odpowiedź byłaby negatywna, mimo ogromnych zmian na lepsze dokonanych w siłach zbrojnych. Aby poprawiać sytuację, wciąż trzeba wykładać ogromne kwoty. Zdolności ekspedycyjne muszą zatem zejść na dalszy plan.

Wojsko jest jedną z tych instytucji państwa, które mają fundamentalne znaczenie dla jego przetrwania i rozwoju. Nawet wtedy, gdy nie toczy się żadna wojna ani nie widać na horyzoncie oznak jej wybuchu, skutecznie osłania ono jego rozwój gospodarczy i cywilizacyjny. Skoro nawet arcybezpiecznie położona Szwajcaria nie rezygnuje z sił zbrojnych, to tym bardziej armię – i to mocną – powinien posiadać kraj frontowy NATO i UE, jakim jest Polska.

W Unii siła niepotrzebna

Co do obrony terytorium – nie ma sporu, także Janusz Onyszkiewicz  nie kwestionuje tego priorytetu. Są za to kontrowersje w kwestii obrony polskich interesów. I to duże. Jakie zatem dokładnie Rzeczypospolita ma interesy wymagające osłony militarnej? Jak wygląda ich hierarchia?

Zacznijmy od gospodarki. Polska wymiana handlowa koncentruje się na rynkach unijnych, głównie niemieckim, co pozwala zakładać, że nasze interesy są tu zabezpieczone przez Unię, zaangażowanie militarne jest niepotrzebne, ba – nawet nie do pomyślenia. Nie musimy także osłaniać długich morskich szlaków komunikacyjnych, bo zarówno wymiana handlowa, jak i transport surowców odbywa się głównie lądem. Polska poszukuje wprawdzie nowych, pozaeuropejskich rynków zbytu, ale nawet gdyby ten kierunek okazał się obiecujący, to w przeciwieństwie do Europy nigdy nie będzie miał znaczenia strategicznego.

Janusz Onyszkiewicz ubolewa nad myśleniem o marynarce wojennej jedynie w kategoriach Bałtyku, choć marynarka oceaniczna (czy tylko kilka takich okrętów) nie jest nam niezbędna, a kosztuje krocie, w dodatku może zostać łatwo zablokowana w cieśninach duńskich. Pieniądze, które trzeba by wydać na takie siły, lepiej posłużą w innych miejscach – można je choćby spożytkować na okręty podwodne z rakietami manewrującymi zdolne do błyskawicznego ataku na terytorium wroga w razie konfliktu, ale powinny one operować wyłącznie na Bałtyku.

Jeśli zaś chodzi o surowce energetyczne niezbędne gospodarce do funkcjonowania – czerpiemy je z własnego terytorium (węgiel i częściowo gaz), pozyskujemy z rynku UE, a w wypadku gazu – głównie z Rosji. I tu akurat osłona wojskowa powinna być brana pod uwagę, wszak całkowite wstrzymanie rosyjskich dostaw w jakichś dramatycznych, na razie niewyobrażalnych okolicznościach rozłożyłaby polski przemysł chemiczny; argument militarny, jako ostateczny, musiałby być wówczas brany pod uwagę.

Nasza obecność na wojnach w Iraku i Afganistanie nie była niezbędna; miała sens w wymiarze politycznym, ale nie militarnym

Kolejna grupa interesów to szeroko pojęte bezpieczeństwo państwa na arenie międzynarodowej. Gwarantują je przede wszystkim NATO i Unia Europejska. I w tym punkcie właśnie koncentrują się argumenty ministra Onyszkiewicza. Jak można wywnioskować z jego artykułu – musimy być wiarygodnym partnerem sojuszniczym i brać udział w zamorskich misjach, bo w ostatecznym rachunku służą one naszemu bezpieczeństwu, a więc elementarnemu interesowi narodowemu. Dlatego interwencje polskiej armii: w Iraku w sojuszu z Amerykanami, Afganistanie w ramach NATO i Czadzie w ramach UE jak najbardziej miały sens. Wojsko zaś musi mieć siły i środki, by także w przyszłości uczestniczyć w podobnych operacjach.

Jednak chata z kraja

Ale musimy brać pod uwagę, że rządy zachodnie, kierując się nastrojami społecznymi, nie zdecydują się na interwencję. Ponadto cięcia kosztów obronnych sprawiły, że jedynie trzy państwa natowskie w Europie są zdolne do prowadzenia poważnej wojny: Francja, Wielka Brytania i Niemcy, a i one – co pokazała interwencja w Libii – mogą działać skutecznie wyłącznie ze wsparciem Amerykanów.

W takiej sytuacji sprawdza się stare przysłowie: „umiesz liczyć, licz na siebie". Jeśli zadziała solidarność w ramach NATO – świetnie, ale jeśli nie – musimy dać sobie radę sami. Potrzebujemy więc armii zdolnej wytrzymać wrogie uderzenie, zanim nadejdzie pomoc, co może potrwać kilka miesięcy, a najlepiej takiej, która poradzi sobie bez niej.

Polska chata z kraja jest nieskończenie ważniejsza niż gesty pozornie zwiększające naszą wiarygodność sojuszniczą. Gdybyśmy mieli ocenić udział Polski w wojnach w Iraku czy w Afganistanie bez bicia w bębenek narodowej dumy, musielibyśmy przyznać, że nasza obecność nie była tam niezbędna; miała sens w wymiarze politycznym, ale nie militarnym. Pokazała, że Stany Zjednoczone nie są na wojnie same.

Na obu wojnach nasza armia sporo się nauczyła, szczególnie jeśli chodzi o koordynację działań z innymi wojskami, ale dalsze doskonalenie się w konfliktach partyzanckich na nic nam się już nie przyda. Kolejne egzotyczne ekspedycje byłyby więc stratą czasu i pieniędzy.

Nie jest to wcale izolacjonizm, jak sugeruje minister Onyszkiewicz, taka postawa odpowiada po prostu nowej koncepcji NATO i oczekiwaniom Stanów Zjednoczonych. W Europie stacjonuje obecnie około 30 tys. żołnierzy amerykańskich,  i tylko ich siły lotnicze są gotowe do natychmiastowego wejścia do walki, podczas gdy w 1989 r. na koniec zimnej wojny było ich 213 tys. – w pełni gotowych do akcji. Kolejne administracje w Waszyngtonie, tak George'a W. Busha, jak Baracka Obamy, konsekwentnie wzywają Europejczyków do zwiększenia wysiłków obronnych, po Afganistanie zaś NATO chce się skoncentrować na budowie zdolności do wspólnej akcji militarnej na terytorium Paktu lub w jego sąsiedztwie, choć bez utraty zdolności do interwencji zamorskich. Zasada „Polska chata z kraja" wpisuje się w te realia. Nikt nie będzie nam wypominał izolacjonizmu, przeciwnie – nasza zdolność do samoobrony zostanie doceniona w Ameryce i NATO.

Tylko dla sił specjalnych

Ekspedycyjność nie musi zresztą przejść do lamusa. Gdyby zaszła potrzeba wsparcia kolejnej misji, możemy wysłać na nią wojska specjalne, budujemy je wszak w ramach specjalizacji w NATO. Grom, Formoza, pułk specjalny z Lublińca czy Agat muszą posiąść zdolność działania w każdych warunkach i okolicznościach. Hartowanie ich w ogniu walki nawet na pustyniach Arabii czy w dżunglach Afryki Centralnej będzie procentowało dla obronności kraju.

Reszta armii niechaj trenuje i zbroi się do wojny w naszym teatrze działań. Za wiele lat, kiedy Polska dorówna PKB najbogatszym krajom Europy, możemy wrócić do ekspedycyjności, teraz nie marnujmy sił i środków na egzotyczne zabawy.

Pisał w Opiniach

Janusz Onyszkiewicz

Izolacjonizm po polsku

15.11.2013

Janusz Onyszkiewicz, były minister obrony, w ważnym tekście opublikowanym w „Rzeczpospolitej" („Izolacjonizm po polsku, 15 listopada 2013 r.), nawołuje, by polska armia nie traciła zdolności ekspedycyjnych, gdyż podważy to naszą wiarygodność sojuszniczą. Przestrzega przed izolacjonizmem, który daje się zauważyć w nowym podejściu do obrony i wydatków zbrojeniowych.

Janusz Onyszkiewicz miałby całkowitą rację, gdybyśmy przeznaczali na wojsko takie kwoty jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy. Jest jednak inaczej i musimy uważnie rozdzielać na nie środki. Wiarygodność sojuszniczą zapewni nam zdolność do prowadzenia wojny w swoim teatrze działań, wszak Amerykanie od lat namawiają Europejczyków, by sprawy bezpieczeństwa wzięli we własne ręce. Tak też powinniśmy uczynić, a nie budować armię do misji zagranicznych. Nie stać nas na nie.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?