Oto Jarosław Mikołajewski wyznaje: „Zaczynam się zastanawiać, czy Kościół Franciszka, którym cieszymy się od dziewięciu miesięcy, istnieje naprawdę. (...) Odpowiedź, która nadeszła dziś z Watykanu na odwołanie dobrego, żarliwego księdza, dociera do mnie w tonacji dramatu. (...) Co takiego – pytam – zrobił ksiądz Lemański, że działa na szkodę Kościoła? Nie tylko retorycznie, w powietrze. Pytam też kogoś, kto jest w Watykanie. – No wiesz – słyszę – Hoser ma tam przyjaciół...".
A więc i na łamach wyśmiewającej wszelkie teorie spiskowe „GW" znajdzie się dla nich miejsce, pod warunkiem że z ich pomocą publicyści będę mieli szanse rozwiązywać własne dysonanse poznawcze. A dysonansem takim jest brak osobistego poparcia papieża dla księdza Lemańskiego. Mikołajewski zatem przybiera kategoryczny ton: „Kiedyś pisałem »żarty się skończyły«, myśląc o tym, że biskupi nie mogą ignorować istnienia Franciszka. Powtarzam teraz »żarty się skończyły«, ale słowa te kieruję do niego. Dzisiaj to papież nie może udawać, że nie istnieją biskupi: polskie hierarchie, rzymskie kongregacje".
Żali się też Jan Turnau, stwierdzając, że były proboszcz parafii w Jasienicy jest „czupurny", ale papież również, a nawet bardziej. „Przejeżdża się po biskupach o wiele mocniej, bo jego słowa spadają z najwyższej góry". Jeden z dyżurnych publicystów katolickich „Wyborczej" liczył chyba na to, że papież to równiacha, który usprawiedliwi chłostanie polskich hierarchów kościelnych przez księdza Lemańskiego, bo czego się nie robi dla pięknych, szlachetnych idei? Turnau daje więc wyraz swojemu rozczarowaniu: „»Co wolno księciu, nie tobie, prosięciu«? Nie jest to przysłowie Soboru Watykańskiego II ani papieża Franciszka".
Tak naprawdę środowiska lewicowo-liberalne, narzucając opinii publicznej swoją wizję Kościoła, grają na skonfliktowanie następcy świętego Piotra z Episkopatem Polski. A ponieważ to się udać nie może, pozostaje polskiemu społeczeństwu urządzić pranie mózgów. Bo przecież dla niejednego katolika w naszym kraju większym autorytetem jest publicysta pouczający w swoich tekstach purpuratów o tym, że stanowisko Kościoła w rozmaitych drażliwych kwestiach (aborcja, in vitro, homoseksualizm itd.) powinno być dostosowane do standardów aksjologicznych wyznaczanych przez świecki humanizm niż duchowny przypominający w niedzielnym kazaniu o niemożności pogodzenia Ewangelii z „mądrością tego świata". Takie sytuacje są warte wykorzystania.
Kto jest dobry, a kto zły
Batalii o księdza Lemańskiego towarzyszą w Polsce też dwa inne okołokościelne spory: jeden dotyczy walki z pedofilią wśród kleru, drugi zaś – teorii gender. Pozornie spory te dotyczą dwóch różnych spraw. Tymczasem – jak próbowali dowieść niedawno temu na łamach „Rzeczpospolitej" Kazimierz Bem i Jarosław Makowski – mamy tu do czynienia w istocie z jednym sporem.
Wydawałoby się, że jeśli chodzi o konieczność walki z pedofilią, nie ma w Polsce żadnych rozdźwięków. Mamy tu bowiem do czynienia nie tylko z ciężkim przestępstwem, ale i – pod względem moralnym w powszechnym odczuciu – z czymś nikczemnym. Problem polega na tym, że występującym w mediach duchownym zdarza się nieudolnie miotać między potrzebą obrony dobrego imienia instytucji, którą reprezentują, a koniecznością rozliczania tej instytucji z tego wszystkiego, co ją brutalnie kompromituje.