W społeczeństwach głęboko podzielonych na tle etnicznym, religijnym bądź językowym czy, jak u nas, na tle stosunku do powojennej historii i sposobów rozliczania się z przeszłością, wiara w możliwość poszukiwania porozumienia na drodze szerokich, publicznych debat wydaje się skrajnie naiwna. Społeczeństwa głęboko skłócone nie stwarzają z pozoru szansy na skuteczną wymianę racjonalnych argumentów łagodzących konflikty.
Poróżnione grupy społeczne darzą się głęboką nieufnością, nie są skłonne otwarcie wysłuchiwać wzajemnych argumentów, podejrzewają się o ukryte interesy. Strony konfliktu nie widzą u swych adwersarzy cech godnych szacunku, nie potrafią uznać odmiennych opinii za racjonalne zróżnicowanie poglądów. Rozmowy i dyskusje prowadzone są tylko w wewnętrznych gronach zwolenników każdej z opcji, co przynosi dalszą polaryzację stanowisk.
Podejmowane są oczywiście próby radzenia sobie z konfliktami, ale biorą w nich z zasady udział tylko tzw. elity społeczne (parlamenty, koalicje rządowe czy, rzadziej, celebryci świata kultury bądź nauki). Przynosi to niekiedy pozytywne efekty, choć raczej typu zażegnania bieżącego sporu niż rzeczywistego, trwałego rozwiązania nabrzmiałego konfliktu.
Czy jest możliwe coś więcej? Jakiś czas temu dostrzeżono taką szansę w szerokich deliberacjach reprezentatywnych przedstawicieli całej skłóconej populacji. Szansa ta wynika z faktu, iż obywatele niezaangażowani dotychczas bezpośrednio w publiczne definiowanie stanowisk swych ugrupowań i niewynoszący z trwania konfliktu bezpośrednich korzyści okazują się bardziej otwarci na argumenty adwersarzy.
Próby rozwiązywania konfliktów na powyższej drodze, znane pod angielskojęzyczną nazwą mass deliberation (powszechne deliberacje), mają już swoją długą historię.