G8 z Chinami zamiast Rosji

Dla Rosji już odsunięcie ?od splendorów jest nieprzyjemnym doświadczeniem. Świadomość, ?że równocześnie został do nich dopuszczony ktoś inny, może Kremlowi sprawić dojmujący ból – pisze publicysta.

Publikacja: 31.03.2014 00:00

Czy chińscy komuniści oparliby się pokusie, gdyby Zachód zaproponował im „współdecydowanie o losach

Czy chińscy komuniści oparliby się pokusie, gdyby Zachód zaproponował im „współdecydowanie o losach ludzkości”? Na zdjęciu Xi Jinping z Barackiem Obamą

Foto: AFP, Saul Loeb Saul Loeb

Po anszlusie Krymu Ameryka i Unia Europejska zastanawiają się, jak uderzyć w Rosję precyzyjnie i skutecznie. Tak, aby cios zabolał Władimira Putina i grono jego najbliższych współpracowników, ale jednocześnie nie zaszkodził zbytnio samemu Zachodowi. Nikt nie chce podejmować ryzyka, partnerzy nerwowo oglądają się na siebie. Niemcy czekają na to, co zrobi Barack Obama. Francuzi i Włosi wpatrują się w Angelę Merkel.

Koniec współrządzenia światem

Wprowadzone przez Waszyngton i Brukselę zakazy wizowe dla kilkudziesięciu rosyjskich oficjeli mają tylko znaczenie propagandowe. Jedyną dotkliwą karą było objęcie restrykcjami Banku Rossija, zarządzanego przez przyjaciół Putina i obsługującego kremlowską wierchuszkę władzy.

Zachód postanowił też nadwerężyć prestiż Rosji, de facto usuwając ją z grona państw G8 i wracając do dawnego G7. Zaplanowany na czerwiec szczyt w Soczi się nie odbędzie – liderzy „siódemki" przenieśli spotkanie do Brukseli i nie zaprosili na nie prezydenta Rosji.

Kreml zareagował na tę wiadomość ostentacyjnym machnięciem ręki, co – paradoksalnie – może oznaczać, że Putin jednak poczuł się urażony. Kiedy ludzie tracą coś cennego albo gdy przegrywają konkurs o wymarzoną posadę, zazwyczaj starają się zamaskować swoje rozczarowanie i złość wyświechtanym stwierdzeniem: „I tak mi nie zależało...". Rosyjski minister spraw zagranicznych usiłował narzucić własną interpretację: jego zdaniem Zachód doszedł po prostu do wniosku, że wyczerpała się formuła tej nieformalnej organizacji i że najważniejsze decyzje i tak są podejmowane gdzie indziej: w Radzie Bezpieczeństwa ONZ czy w G20. – Traktuję to jako swego rodzaju eksperyment – stwierdził Siergiej Ławrow. – Pożyjemy z tym rok, półtora i zobaczymy, co dalej.

Co ciekawe, przez 16 lat Rosji „zależało" jak najbardziej. Przez 16 lat kolejni prezydenci – Borys Jelcyn, Władimir Putin, Dmitrij Miedwiediew – byli nader ukontentowani faktem, iż biorą udział w szczytach G8 (na których „nie podejmowano żadnych ważnych decyzji"), i z dumą pozowali do zdjęć okolicznościowych.

Kiedy w styczniu 2014 r. Rosja obejmowała przewodnictwo w G8, prezydent Putin przygotował specjalną „odezwę", która znalazła się na stronie internetowej prezydencji. Obok kilku górnolotnych sloganów o walce z biedą, terroryzmem czy o zapobieganiu katastrofom naturalnym znalazło się tam również takie oto zdanie: „Chciałbym podkreślić, że Rosja nie traktuje G8 jako elitarnego klubu światowych przywódców, dyskutujących o losie ludzkości za zamkniętymi drzwiami".

Cóż za wspaniały przykład dyplomatycznej kokieterii. Putin doskonale zdawał sobie sprawę, że świat właśnie tak postrzega G8, i sprawiało mu to nie lada przyjemność. Co pomyślelibyśmy o ego Cristiana Ronalda, gdyby stwierdził on w jakimś wywiadzie, iż „nie chciałby być postrzegany jako najwybitniejszy piłkarz wszech czasów"?

Wykluczenie Rosji z G8 nie jest bynajmniej pustym gestem. Krok ten oznacza dla niej zakończenie pewnego etapu w budowaniu pozycji na arenie międzynarodowej.

W wielu aspektach była to pozycja dużo silniejsza niż za czasów Związku Sowieckiego: wtedy „imperium zła" mogło tylko blokować redagowane przez Zachód rezolucje w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i rządziło co najwyżej jedną czwartą świata. Tymczasem w ramach G8 Rosja „współrządziła" całym światem. Była słuchana, czasami proszona o pomoc (jak w przypadku misji NATO w Afganistanie czy negocjacji nuklearnych z Iranem), a prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa i tak zachowała.

Niestety, to „współrządzenie światem" właśnie się skończyło. Niezmiernie nam przykro.

Amerykańscy politycy, z Barackiem Obamą na czele, mówili w ostatnich tygodniach o konieczności dyplomatycznej izolacji Kremla. Czy jednak samo wyrzucenie Rosji z G8 izoluje ją w sposób wystarczający?

Formuła G7 już jest przedstawiana przez Rosję jako „archaizm": można stawiać dolary przeciwko orzechom, iż za chwilę Władimir Putin i jego doradcy zaczną mówić o G7 jako o... ekskluzywnym, kapitalistycznym klubie mocarstw, które potrafią tylko wywoływać globalne kryzysy finansowe i, rzecz jasna, jak najbardziej knują za zamkniętymi drzwiami.

Chiny, oprócz prawdziwych głowic, mają też inną broń atomową: rezerwy walutowe i obligacje skarbowe państw Zachodu

Giętki język ministra Ławrowa rychło przekuje „izolację Rosji" w „samoizolację" Zachodu, który myśli wyłącznie o sobie i nie chce rozwiązywać najistotniejszych problemów współczesnego świata, bo przecież najistotniejsze problemy współczesnego świata można rozwiązywać tylko z Rosją.

Jakie może być antidotum na taką narrację? Pozostanie przy nazwie G8 i wymiana Rosji na Chiny.

Złamanie narracji Kremla

Czy Chiny zasługują na taki awans? Trudno zaprzeczyć, iż odgrywają dziś w światowej polityce ogromną rolę i że prawdopodobnie będzie ona rosła. Ze względu na liczbę ludności, dynamikę wzrostu gospodarczego, potencjał handlowy, arsenał nuklearny oraz prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ Państwo Środka ma mandat, by zasiąść do wspólnego stołu z krajami należącymi do G7. Wszak już dziś dwustronne szczyty przywódców Zachodu z prezydentem Chin mają niekiedy dużo poważniejsze znaczenie niż np. obrady Rady Europejskiej.

Chiny, oprócz prawdziwych głowic, mają też do dyspozycji broń atomową nieco innego sortu: pęczniejące rezerwy walutowe i obligacje skarbowe państw Zachodu (głównie Stanów Zjednoczonych), które w debatach na temat przyszłego kształtu światowej gospodarki są niezwykle przydatną kartą przetargową. A G8 w coraz większej mierze będzie się zajmować ustalaniem reguł gry na globalnych rynkach, gaszeniem pojawiających się tu i ówdzie ognisk kryzysów, ochroną inwestycji, zwalczaniem przestępstw podatkowych. Pod kątem czysto merytorycznym decyzja o włączeniu Chin do tej dyskusji miałaby zatem głęboki sens i raczej nie wzbudziłaby niczyjego zdziwienia.

Pozostaje oczywiście pytanie, czy warto wchodzić raz jeszcze do tej samej rzeki i przyjmować do demokratycznej rodziny państwo, w którym nie odbywają się wolne wybory, które dławi wolność słowa i stosuje represje wobec mniejszości narodowych. To niewątpliwie fundamentalna przeszkoda w stałej współpracy z Pekinem. Czym innym jest pełne promiennych uśmiechów i serdecznych uścisków spotkanie François Hollande'a z Xi Jinpingiem, a czym innym uhonorowanie Chin jako pełnoprawnego członka G8.

Z drugiej strony organizacja ta już raz – proszę wybaczyć to sformułowanie – została „rozdziewiczona". Czy Jelcynowska Rosja była w 1998 roku bardziej demokratyczna niż Chiny Anno Domini 2014? Czyż nie prześladowała mniejszości? Przypomnijmy, iż zaproszenie do Rosji zostało skierowane dwa lata po zakończeniu pierwszej wojny czeczeńskiej i rok przed rozpoczęciem następnej. W lipcu 2006 r. szczyt G8 odbył się w Sankt Petersburgu – dwa miesiące później zamordowano Annę Politkowską. W sierpniu 2008 r. Rosja napadła na Gruzję, a niespełna rok później prezydent Miedwiediew błyszczał na szczycie G8 we włoskiej miejscowości L'Aquila.

W tym samym okresie chiński reżim dokonał wielu zbrodni, ale nigdy nie wysłał czołgów do sąsiedniego państwa. Wolność słowa w Chinach jest mocno ograniczona, ale od 1992 r. zamordowano tutaj pięciu dziennikarzy, podczas gdy w Rosji, gdzie według władz wolność słowa ma się świetnie, życie straciło aż 56 ludzi mediów.

Przyjęcie Chin do G8 wywołałoby protesty obrońców praw człowieka, lecz miałoby niebagatelną zaletę: Rosjanie nie mogliby przedstawiać jej jako „klubu najpotężniejszych państw Zachodu", próbującego narzucić całemu światu własny model demokracji i własne porządki w gospodarce. Okazałoby się w dodatku, że formuła G8, owszem, się wyczerpała, ale w nie takim rozumieniu, w jakim chciałby Kreml. Dla Rosji odsunięcie od splendorów jest nieprzyjemnym doświadczeniem, ale świadomość, że równocześnie do nich został dopuszczony ktoś inny, może im sprawić dojmujący ból.

Klin klinem

Putin i Ławrow od wielu lat starają się rozbić sojusz transatlantycki i wbić klin między unijnych partnerów. Niemcy, Francja, Włochy – nasi przyjaciele. Polska, Estonia, Łotwa – nasi wrogowie. Najwyższy czas użyć tego samego narzędzia i wbić klin między Rosję i Chiny. Dotąd w wielu kwestiach oba kraje miały podobny punkt widzenia i głosowały np. tak samo w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Niemniej alians ten już zaczął się kruszyć. W sprawie aneksji Krymu Chiny nie wyraziły jednoznacznego poparcia dla Rosji – w dwóch niedawnych głosowaniach na forum ONZ (w Radzie Bezpieczeństwa oraz w Zgromadzeniu Ogólnym) ich przedstawiciel wstrzymał się od głosu.

Czy Pekin przyjąłby ofertę dołączenia do G8? Oczywiście, mógłby ją odrzucić, uznając, że cena w postaci prawdopodobnego gwałtownego pogorszenia stosunków z Rosją byłaby zbyt wysoka. Chiny potrzebują rosyjskich surowców, potrzebują współpracy w walce z islamskim terroryzmem, a także – od czasu do czasu – dyplomatycznego wsparcia Moskwy w ONZ. Niełatwe byłoby też współżycie Chin z Japonią – relacje obu państw są w ostatnim czasie wyjątkowo napięte.

Czy jednak chińscy komuniści oprą się pokusie? Czy przepuszczą okazję, by „współdecydować o losach ludzkości"? Czy chińskie ego jest aby na pewno mniejsze od rosyjskiego?

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy"

Po anszlusie Krymu Ameryka i Unia Europejska zastanawiają się, jak uderzyć w Rosję precyzyjnie i skutecznie. Tak, aby cios zabolał Władimira Putina i grono jego najbliższych współpracowników, ale jednocześnie nie zaszkodził zbytnio samemu Zachodowi. Nikt nie chce podejmować ryzyka, partnerzy nerwowo oglądają się na siebie. Niemcy czekają na to, co zrobi Barack Obama. Francuzi i Włosi wpatrują się w Angelę Merkel.

Koniec współrządzenia światem

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?