Po anszlusie Krymu Ameryka i Unia Europejska zastanawiają się, jak uderzyć w Rosję precyzyjnie i skutecznie. Tak, aby cios zabolał Władimira Putina i grono jego najbliższych współpracowników, ale jednocześnie nie zaszkodził zbytnio samemu Zachodowi. Nikt nie chce podejmować ryzyka, partnerzy nerwowo oglądają się na siebie. Niemcy czekają na to, co zrobi Barack Obama. Francuzi i Włosi wpatrują się w Angelę Merkel.
Koniec współrządzenia światem
Wprowadzone przez Waszyngton i Brukselę zakazy wizowe dla kilkudziesięciu rosyjskich oficjeli mają tylko znaczenie propagandowe. Jedyną dotkliwą karą było objęcie restrykcjami Banku Rossija, zarządzanego przez przyjaciół Putina i obsługującego kremlowską wierchuszkę władzy.
Zachód postanowił też nadwerężyć prestiż Rosji, de facto usuwając ją z grona państw G8 i wracając do dawnego G7. Zaplanowany na czerwiec szczyt w Soczi się nie odbędzie – liderzy „siódemki" przenieśli spotkanie do Brukseli i nie zaprosili na nie prezydenta Rosji.
Kreml zareagował na tę wiadomość ostentacyjnym machnięciem ręki, co – paradoksalnie – może oznaczać, że Putin jednak poczuł się urażony. Kiedy ludzie tracą coś cennego albo gdy przegrywają konkurs o wymarzoną posadę, zazwyczaj starają się zamaskować swoje rozczarowanie i złość wyświechtanym stwierdzeniem: „I tak mi nie zależało...". Rosyjski minister spraw zagranicznych usiłował narzucić własną interpretację: jego zdaniem Zachód doszedł po prostu do wniosku, że wyczerpała się formuła tej nieformalnej organizacji i że najważniejsze decyzje i tak są podejmowane gdzie indziej: w Radzie Bezpieczeństwa ONZ czy w G20. – Traktuję to jako swego rodzaju eksperyment – stwierdził Siergiej Ławrow. – Pożyjemy z tym rok, półtora i zobaczymy, co dalej.
Co ciekawe, przez 16 lat Rosji „zależało" jak najbardziej. Przez 16 lat kolejni prezydenci – Borys Jelcyn, Władimir Putin, Dmitrij Miedwiediew – byli nader ukontentowani faktem, iż biorą udział w szczytach G8 (na których „nie podejmowano żadnych ważnych decyzji"), i z dumą pozowali do zdjęć okolicznościowych.