Przewrót, którego nie było

Zmiana rządu w Kijowie ?nie jest skutkiem woli ludu, lecz walki o władzę pomiędzy prezydentem Janukowyczem ?a oligarchami. To były prezydent dążył do rewolty – uważa publicysta.

Aktualizacja: 08.04.2014 22:33 Publikacja: 08.04.2014 21:00

Petro Poroszenko, zwany królem czekolady, finansował Majdan. Dziś ma największe szanse na ukraińską

Petro Poroszenko, zwany królem czekolady, finansował Majdan. Dziś ma największe szanse na ukraińską prezydenturę

Foto: AFP

Red

Rewolucja to gruntowna wymiana elit politycznych; zdobycie władzy przez nową grupę (warstwę, klasę) społeczną kosztem drugiej. Tymczasem nad Dnieprem wszystko pozostaje po staremu. Tylko mocarstwa aktywniej grają o nowy podział wpływów. A Polska, jak zwykle, zamiast na swoich interesach skupia się na sentymentach.

Ukraińskie teatrum

Przez kilka miesięcy media relacjonowały wydarzenia na Ukrainie w poetyce monumentalnego moralitetu. Oto siły światłości skupione na kijowskim Majdanie zmagały się z siłami ciemności uosabianymi przez krwawego dyktatora. I w końcu Dobro zwyciężyło Zło. Tabloidalna żurnalistyka i jej konsumenci mieli używanie.

Prawda polityki nigdy nie jest czarno-biała. Władza nad Dnieprem, jak spoczywała, tak spoczywa w rękach wąskiej grupy gospodarczych oligarchów. To ich klamki trzymają się rządzący i opozycja; zarówno ta parlamentarna, jak i ta z Majdanu.

Zmiana rządu w Kijowie nie jest skutkiem woli ludu, lecz walki o władzę pomiędzy prezydentem Janukowyczem a oligarchami. To były prezydent dążył do rewolty. Chciał autokracji, nieograniczonej władzy dla siebie i swoich ludzi. Opanował administrację i resorty siłowe. Zaczął budować swoje gospodarcze zaplecze. Następnie wsadziłby oligarchów za kratki. Tak jak Julię Tymoszenko. Chciał wzorem Putina stać się samowładcą. I podwinęła mu się noga. Popełnił błąd, gdyż odrzucając układ stowarzyszeniowy, unicestwił marzenie Ukraińców o normalności i dobrobycie. Sprowokował Majdan. Tej okazji nie przepuścili oligarchowie, którzy finansując Majdan, doprowadzili do upadku Janukowycza. Obronili swoją władzę. Paradoksalnie to dzięki układowi oligarchicznemu, a nie ukraińskiemu społeczeństwu obywatelskiemu (o ile takowe w ogóle istnieje), tendencje autokratyczne raz po raz przegrywają nad Dnieprem. Notabene nie jest przypadkiem, że koniec rosyjskich marzeń o demokracji związany był z podporządkowaniem sobie oligarchów przez Putina.

Dziś wszystko wskazuje na to, że oligarchowie nadal będą głównymi beneficjentami ukraińskiej polityki. Najważniejsze stanowiska w państwie obejmują przecież ludzie Batkiwszczyny – wodzowskiej partii Julii Tymoszenko wywodzącej się klanu dniepropietrowskiego. W walce o prezydenturę największe szanse ma Petro Poroszenko – oligarcha finansujący Majdan.

Kwadratura elit

Układ broni kraj przed autokracją, ale nie pozwala na normalność. Wiele pisze się na temat katastrofy gospodarczej nad Dnieprem. O pustkach w kasie państwowej. O konieczności zasilenia budżetu pożyczkami w wysokości prawie 40 mld dolarów w ciągu najbliższych dwóch lat. O absurdalnym postkomunistycznym modelu gospodarczym. To wszystko prawda.

Przesłania ona jednak największy problem, jakim jest brak odpowiedzialnych elit politycznych. Wbrew temu, co głosił Marks, to nadbudowa, czyli świadomość grupy sprawującej władzę, nie baza, czyli gospodarka, decyduje o procesach społecznych. Elity ukraińskie wyznają nihilizm prawny. Polityka to dla nich sposób szybkiego nachapania się, a nie działalność na rzecz realizacji wspólnego dobra. Nic nie wskazuje na to, że doznały one nagłej iluminacji i wkroczyły na drogę uczciwości i odpowiedzialności.

O ich głupocie lub nihilizmie świadczy powrót do konstytucji z 2004 roku. Konstytucja ta paraliżuje władzę w państwie. Pod jej rządami wprowadzenie bolesnych reform będzie po prostu niemożliwe.

Dzieje się tak, bo rzeczywiste reformy (demokracja, państwo prawa, wolny rynek) oznaczać będą kres władzy oligarchów. A przecież wielokrotnie udowodnili, że nie są tak głupi, by kręcić sznur na własna szyję.

Wszystko wskazuje więc na to, że Ukraińcy powrócili do sytuacji z początku 2004 roku – te same elity, ten sam dysfunkcjonalny system prawno-instytucjonalny i ci sami oligarchowie. Obserwowaliśmy więc kolejną „rewolucję, której nie było" (sformułowanie Adama Eberharda, znawcy spraw ukraińskich, w odniesieniu do pomarańczowej rewolucji).

Putinowska kleptokracja

Majdan udało się wykorzystać także Putinowi. Wbrew obiegowemu poglądowi na jego strategię bardziej wpływają uwarunkowania rosyjskiej polityki wewnętrznej niż geopolityka. Swoją osobistą władzę i majątek (dziesiątki, a może nawet setki miliardów dolarów) przedkłada on bowiem nad ekspansję imperialną.

Udowodnił to przy okazji aneksji Krymu. Musiał mieć świadomość, że będzie miała ona katastrofalne skutki dla rekonstrukcji imperium. Ustanowi bowiem wrogie stosunki pomiędzy państwem ukraińskim i rosyjskim oraz – być może – na zawsze wypchnie Kijów z orbity wpływów Moskwy.

Nie jest przypadkiem, że koniec rosyjskich marzeń o demokracji związany był z podporządkowaniem sobie oligarchów przez Putina

A jednak mimo to podjął decyzję o aneksji. Rozpętał przy tej okazji antyzachodnią histerię. Rosjanie uwierzyli, że perfidny Zachód chce ich zguby. Skupili się więc wokół swojego ukochanego przywódcy. Groźba wojny i miraż imperium na długo uczyni nietykalną osobistą władzę Putina.

Na Krymie jednak rosyjski prezydent nie może poprzestać. Musi uczynić wszystko, aby destabilizować sytuację na Ukrainie. Aby przypadkiem nie przyszło Rosjanom do głowy, że jest realna alternatywa dla jego autokracji.

System Putina to autorytarna kleptokracja: władza nielicznych, okradających własne państwo i naród. A więc ustrój o bardzo kruchej legitymizacji społecznej. Notabene to nowość w historii Rosji. Carowie nie okradali własnego państwa, bo musieliby się sami okradać, gensekowie zaś gonili za światowym imperium, a nie własnym bogactwem.

Racją istnienia systemu putinowskiego są wysokie ceny surowców energetycznych, których zasoby nieformalnie zostały sprywatyzowane przez rządzących. Korzystny dla kleptokratów cykl wysokich cen na ropę naftową i gaz dobiega jednak nieubłaganego końca m.in. wskutek rewolucji łupkowej. Za kilka lat ceny ropy spadną o co najmniej 20 proc. Zmniejszą się wpływy budżetowe. Rosyjskie państwo nie będzie w stanie zaspokoić potrzeb socjalnych. Putin się boi, że wtedy stanie przed nim widmo rzeczywistej rewolucji.

Demokratyzująca się, stabilizująca się i bogacąca się Ukraina może tylko przyspieszyć koniec kremlowskiej kleptokracji. Rosjanie otrzymaliby bowiem naoczny dowód, że mieszkańcy obszaru postsowieckiego nie są wcale skazani na autorytaryzm i biedę. Kurica nie ptica, Ukraina nie zagranica. Dlatego najważniejszym celem Putina będzie zniweczenie jakichkolwiek wysiłków reformatorskich nad Dnieprem.

W tym kontekście pomysł Brzezińskiego, postulującego finlandyzację Ukrainy, jest nierealny. Finlandyzacja oznaczałaby zgodę Moskwy na zainstalowanie nad Dnieprem liberalnego kapitalizmu i państwa prawa w zamian za nieuczestniczenie w NATO. Dla Putina to jednak Unia wkraczająca na obszar postsowiecki ze swoim systemem wartości, norm i standardów jest w tej chwili wrogiem numer jeden.

Nie ma już Zachodu

Jedyną szansą dla Ukrainy byłaby konsekwentna polityka Zachodu, która spełniałaby dwa warunki. Po pierwsze, narzuciłaby Ukraińcom program reform wewnętrznych na wzór metod neokolonialnych zastosowanych wobec Polski na początku lat 90. XX wieku. To rozwiązałoby problem jakości ukraińskich elit. Po drugie zaś, gotowa byłaby na prowadzenie bezwzględnej zimnej wojny z Putinem; wojny, która miałaby tylko jeden cel – zwycięstwo nad Moskwą.

Ten przepis ma jedną, acz fundamentalną, wadę. Nie ma już Zachodu. Są tylko mocarstwa zachodnie, które mają różne interesy. Większość z nich w ogóle nie jest zainteresowana tym, co dzieje się za Bugiem. Włochy, Wielka Brytania czy Hiszpania, ale i Francja mają to po prostu w nosie.

Oczywiście nie można wykluczyć, że Putin, eskalując napięcie, znowu połączy mocarstwa zachodnie w jedno. Odnowi relacje transatlantyckie, a przede wszystkim ścisły sojusz USA i Niemiec. Warunkiem jest jednak głęboka zmiana dotychczasowych strategii obu państw.

USA musiałyby uznać Europę, a przede wszystkim jej część środkowo-wschodnią, za jeden ze swoich geostrategicznych priorytetów. W pierwszym rzędzie chodziłoby o zwiększenie obecności militarno-wojskowej w naszym regionie. Stacjonowanie w Polsce dwóch brygad byłoby świadectwem takiej zmiany. Na razie jednak nie wiemy, czy jest to w ogóle realne.

Niemcy z kolei musiałyby zrezygnować ze strategicznego partnerstwa z Rosją. Problem w tym, że sojusz ten jest im niezbędny ze względu na ich długofalowe interesy. Państwa te z osobna odgrywać będą drugorzędną rolę w polityce światowej, ponieważ ich potencjał nie jest porównywalny ani z amerykańskim, ani z chińskim. Co innego, gdy wejdą w alians. Oś Berlin–Moskwa jest więc racją ich globalnej mocarstwowości. Merkel stoi więc przed fundamentalnym wyborem kierunku polityki niemieckiej. Czy wrócić do odnowienia relacji euroatlantyckich, czy też kontynuować linię Steinmeiera, czyli linię bliskiej współpracy z Moskwą na fundamencie wspólnoty geopolitycznej i geoekonomicznej.

Wieczni frajerzy

Nad Dnieprem prawdopodobnie zapanuje status quo, dobrze znane z pomarańczowego okresu. Ukraińcy będą się bezskutecznie zmagać z paraliżem systemu politycznego i niewydolną gospodarką, a mocarstwa – walczyć o rozszerzanie swoich wpływów.

Beneficjentami będą ci co zawsze. Wśród nich jak zwykle nie będzie Polaków.

Elita polityczna nad Wisłą zamiast myśleć o tym, jakie interesy robić na Ukrainie, egzaltuje się popieraniem „rewolucjonistów" i licytuje w kwotach pomocy, które chce darować Kijowowi. Jej przedstawiciele ciosają między sobą wzajemnie oskarżeniami o zdradę interesów polskich i ukraińskich. Politykę zagraniczną traktują bowiem jako instrument w walce wewnętrznej, a nie jako sposób realizacji racji stanu. Na każdym kroku starają się udowodnić, że bliżej im do standardów ukraińskich niż niemieckich.

Autor jest historykiem filozofii.  Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował w Kancelarii Prezydenta, Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Rewolucja to gruntowna wymiana elit politycznych; zdobycie władzy przez nową grupę (warstwę, klasę) społeczną kosztem drugiej. Tymczasem nad Dnieprem wszystko pozostaje po staremu. Tylko mocarstwa aktywniej grają o nowy podział wpływów. A Polska, jak zwykle, zamiast na swoich interesach skupia się na sentymentach.

Ukraińskie teatrum

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?