Czy będziemy bronić się sami?

Trzeba powiedzieć sobie brutalnie: w razie konfrontacji z Rosją ?nasz los zależy ?od charakteru ?prezydenta USA ?– pisze były wicepremier.

Publikacja: 16.04.2014 19:57

Czy będziemy bronić się sami?

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Red

Historia nas dogoniła. Tak jeden z moich przyjaciół scharakteryzował to, co w ciągu ostatnich kilku miesięcy wydarzyło się na Ukrainie. Skoro więc historia nas dogoniła, to warto sobie powiedzieć szczerze (nie uczestnicząc aktywnie w polityce, mogę sobie na to pozwolić), jak kształtuje się pozycja międzynarodowa Polski i jakie mamy przed sobą warianty wydarzeń.

Umacnianie ?rosyjskiej dumy

Najpierw słów parę, dlaczego historia z Ukrainą różni się od kryzysów, które występowały w ciągu ostatnich 20 lat w innych częściach świata.

Po pierwsze, kryzys ukraiński dotyczy niebezpiecznego obszaru. Tak jak w geologii mamy określone obszary niestabilności skorupy ziemskiej, tak w polityce mamy obszary niestabilności polityki światowej. I tak jak w geologii czym innym byłoby przeprowadzenie podziemnej próby atomowej na obszarze ścierania się płyt tektonicznych, a czym innym w miejscu stabilnym tektonicznie, tak czym innym jest kryzys na peryferiach bogatego świata, a czym innym na obszarze pomiędzy Rosją a Unią Europejską i Turcją.

Po drugie, od II wojny światowej niepisaną zasadą było, że o ile mogły powstawać niepodległe państwa, o tyle nikt nie akceptował prostej aneksji. Doprowadzenie do skutecznej aneksji Krymu oznacza, że rosyjscy przywódcy wrócili do pradawnej metody pozyskiwania popularności w swoim kraju, czyli do poszerzania terytorium, a co za tym idzie – umacniania rosyjskiej dumy narodowej. Istotą tego kryzysu nie jest problem Krymu, a nawet wschodniej Ukrainy. Jest nią to, że rządzący Rosją wrócili do metod utrzymywania władzy i popularności w społeczeństwie znanych z imperium rosyjskiego XVII–XIX wieku. Zgodnie z tym modelem przywódca rosyjski, który poszerza terytoria i wygrywa wojny, jest popularny bez względu na społeczną cenę tego zwycięstwa, a ten, który traci terytoria, jest niepopularny, nawet gdy gospodarka się rozwija.

Słaby Obama

Prawdopodobnym powodem zmiany modelu utrzymywania władzy w Rosji jest globalnie pogarszająca się sytuacja ekonomiczna i demograficzna tego kraju. Dotychczasowy model utrzymywania władzy przez likwidowanie wroga wewnętrznego (Czeczenów i innych) się wypalił, a kryzys ekonomiczny wymusza większą skalę manipulacji społecznych niż nakręcanie histerii wokół kaukaskiego wroga. Dlatego Ukraina została przewidziana w planach Moskwy jako miejsce poszerzenia wpływów rosyjskich poprzez stopniowe ukrócenie znaczenia rządzącej oligarchii ukraińskiej.

Od wielu miesięcy Rosja umacniała wpływy międzynarodowe, szczególnie w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi. Obecny kryzys przypadł bowiem na czas, gdy w USA rządzi nieudolny prezydent, który nie zna nawet najświeższej historii Europy (choćby ostatnia wpadka Obamy w sprawie rzekomo odbywającego się pod auspicjami ONZ referendum w Kosowie). Nie powinny więc dziwić kolejne jego porażki w relacjach z bezwzględnym Władimirem Putinem, takie jak w Syrii, gdzie Rosjanom udało się ocalić ludobójczy system prezydenta Asada wbrew oczywistym dowodom popełnianych zbrodni.

Gwarancje dla Ukrainy najsilniejszego kraju na świecie zostały rozmienione na racje żywnościowe i sankcje wobec kilkunastu osób w Rosji

Rosjan zaskoczyły wydarzenia na Majdanie. Zwłaszcza że zasadniczo wszystkie elementy (chyba łącznie z amerykańską zgodą na wstąpienie Ukrainy do unii z Rosją w zamian za poparcie umowy z Iranem) były gotowe, by Rosja mogła Ukrainę połknąć. Nie doceniono jednak budzącego się poczucia narodowego Ukraińców.

Ten czynnik po raz pierwszy od XVII wieku poprawia położenie geopolityczne Polski. Niestabilność w dorzeczu Dniepru sprawi bowiem, że przez najbliższe dziesięciolecia to nie my – Polacy – będziemy stanowić główny rosyjski problem w tej części świata.

Tysiąc pretekstów

Jakie z takiej zmiany modelu sprawowania władzy w Rosji wynikają wnioski dla nas? Przede wszystkim trzeba sobie powiedzieć brutalnie: w razie konfrontacji z Rosją nasz los zależy od charakteru prezydenta USA. Chyba nikt na całym świecie nie ma wątpliwości, że gdyby dzisiaj Rosjanie postanowili interweniować w krajach bałtyckich i w Polsce, to nikt nie przyśle nam na pomoc żadnych realnych wojsk. Może lotnictwo amerykańskie wzięłoby udział w jakiejś batalii, ale nie byłoby zaangażowane na pełną skalę, a to oznaczałoby konieczność prowadzenia samotnej wojny.

Wyobrażenia niektórych, że Bugu broniłyby niemieckie, angielskie czy francuskie oddziały, świadczą o kompletnym braku realizmu politycznego, nieznajomości historii i sposobu rozumowania elit państw zachodnich. Znaleziono by tysiąc pretekstów, aby się wycofać ze swoich zobowiązań.

USA i Wielka Brytania gwarantowały granicę i niepodległość Ukrainy w zamian za zrzeczenie się przez nią broni jądrowej. Gwarancje te miały charakter zobowiązania międzynarodowego, które nie jest dotrzymywane. To nie Polska gwarantowała integralność terytorialną Ukrainy, ale USA i Wielka Brytania. Gdzie w związku z tym amerykańska i angielska pomoc wojskowa, chociażby dla odparcia ewentualnej agresji na wschodnią Ukrainę? Poproszony o pomoc przez ukraiński rząd prezydent USA wysłał na Ukrainę żywność. Gwarancje najsilniejszego kraju na świecie zostały rozmienione na racje żywnościowe i sankcje wobec kilkunastu osób.

Na czym więc opiera się wiara niektórych, że gwarancje NATO byłyby silniejsze?  Kolor papieru i kolor atramentu na gwarancjach ukraińskich i traktacie NATO jest taki sam. Rację mają premier Donald Tusk i minister Radosław Sikorski, że obecność w Polsce wojsk amerykańskich w znaczącej liczbie uczyniłaby te gwarancje odrobinę bardziej realnymi, ale czy do tego dojdzie? I czy w razie jakiegoś poważnego kryzysu wojska te nie zostaną wycofane?

Rojenia pożytecznych idiotów

Jedyną realną gwarancją bezpieczeństwa Polski wobec zmienionego modelu funkcjonowania władzy w Moskwie jest obecność na naszym terenie amerykańskiej bazy z bronią jądrową. Tak jak ma to miejsce w Niemczech, Holandii, Włoszech i Wielkiej Brytanii. Jeżeli jesteśmy w NATO, to mamy prawo oczekiwać podobnego stopnia bezpieczeństwa jak pozostali członkowie sojuszu.

Warto pamiętać, że zgodnie z zasadami rozmieszczenia broni jądrowej w razie wojny może ona przejść pod kontrolę rządów państw stacjonowania. Jeżeli zatem rzeczywiście mamy być forpocztą NATO, to musimy mieć realne gwarancje, że Putinowi nie przyjdzie do głowy wyzwalać nam Śląska czy Podlasia na prośbę jakiegoś agenta, który powoła Republikę Śląską czy Podlaską i zwróci się o pomoc do Rosji.

Decyzja o budowie bazy wojsk jądrowych w Polsce, gdyby została podjęta przez USA, oznaczałaby również konieczność pełnej integracji naszego uzbrojenia z systemami amerykańskimi. Polska dzięki rozwojowi gospodarczemu jest w stanie sfinansować stworzenie systemu wojskowego w pełni zintegrowanego z systemem amerykańskim, np. baterie Patriot broniące naszego nieba i bazy amerykańskiej, dalszy zakup amerykańskich samolotów itd. Na marginesie należy wspomnieć, że przyspieszenie dostaw sprzętu wojskowego jest możliwe – nawet w ogromnych ilościach – w razie zagrożenia wojną ze względu na posiadane przez nasz kraj rezerwy dewizowe.

Z politowaniem należy więc dziś patrzeć na tych agentów rosyjskich lub pożytecznych idiotów, którzy proponują szybkie wejście Polski do strefy euro jako rzekomą obronę przed agresją rosyjską. Czy nie zdają sobie oni sprawy z tego, że oznaczałoby to przejęcie naszych rezerw dewizowych przez Europejski Bank Centralny (w zamian za kilka procent głosów)? Czyli realną możliwość kupienia np. 1700 samolotów F-16 lub 20 tysięcy najlepszych czołgów chcą zastąpić większym poczuciem „wspólnego losu" w Unii. Kraje strefy euro oczywiście chętnie przyjęłyby nasze 100 mld dolarów do swego systemu, lecz czy dałoby to gwarancję wysłania na naszą wschodnią granicę choćby jednego żołnierza? W taki scenariusz może wierzyć naprawdę tylko pożyteczny idiota.

Nieopłacalny atak

Można powiedzieć, że to nie my dyktujemy warunki USA i nasze oczekiwanie pełnej NATO-wskiej gwarancji bezpieczeństwa wcale nie musi się spotkać z pozytywną odpowiedzią. To prawda. Dlatego należy mieć alternatywę. Czy Polska ma alternatywę dla bycia szpicą NATO i forpocztą Zachodu w rozgrywaniu Rosji? Ma. Jest nią przestawienie naszej polityki zbrojeniowej na taką, która maksymalnie wykorzysta posiadane przez nas środki i możliwości pod kątem obrony własnego terytorium przed atakiem konwencjonalnym. Jest nią także rezygnacja z roli szpicy NATO i przestawienie polityki zagranicznej na wzór węgierski czy fiński.

Te dwa działania muszą być ze sobą powiązane. Jeżeli NATO nie da nam pełnej gwarancji stosowania zasady „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" i będzie nas utrzymywać w strefie „gorszego sojuszu", to konsekwencje tego będą oczywiste – w razie wojny z Rosją będziemy musieli bronić się sami.

W najbliższych latach wydamy miliardy na zbrojenia (być może nawet większe, niż planowaliśmy). Początkowo trzeba będzie uwzględniać dwa warianty rozwoju sytuacji, ale z czasem należy obrać jeden kierunek. Albo integracja z USA przy pełnych gwarancjach potwierdzonych obecnością broni jądrowej na terytorium Polski, albo rozwój takich systemów obrony, które uczyniłyby atak na Polskę nieopłacalnym. Patrząc z perspektywy historycznej, polityka Bismarcka wobec Rosji w XIX wieku była możliwa nie tylko dzięki wykorzystywaniu problemu polskiego, ale również przez uczynienie rosyjskiego ataku na Prusy całkowicie nieopłacalnym.

Druga odpowiedź zależy od tego, czy USA będą gwarancje wobec nas traktować realnie czy „po ukraińsku". W tym drugim wypadku nie będziemy mieli innego wyjścia, niż wybrać dogadywanie się z Rosją na wzór węgierski lub wybrać model polityki pruskiej z XIX wieku wobec Rosji. Być może opatrzność nad nami czuwała, bo przy rządach PiS taki wariant w ogóle by nie istniał. Nie istniałoby również zagrożenie takim wariantem, który – jako jedyny – może skłonić Amerykanów do udzielenia nam realnych gwarancji. Teraz jest czas, aby powiedzieć Ameryce: sprawdzam.

Autor jest adwokatem. W latach 2006–2007 był wicepremierem i ministrem edukacji narodowej w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego. Były prezes Ligi Polskich Rodzin ?i Młodzieży Wszechpolskiej

Historia nas dogoniła. Tak jeden z moich przyjaciół scharakteryzował to, co w ciągu ostatnich kilku miesięcy wydarzyło się na Ukrainie. Skoro więc historia nas dogoniła, to warto sobie powiedzieć szczerze (nie uczestnicząc aktywnie w polityce, mogę sobie na to pozwolić), jak kształtuje się pozycja międzynarodowa Polski i jakie mamy przed sobą warianty wydarzeń.

Umacnianie ?rosyjskiej dumy

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
analizy
Powódź i co dalej? Tak robią to Brytyjczycy: potrzebujemy wdrożyć nasz raport Pitta
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Joe Biden wymierzył liberalnej demokracji solidny cios
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Juliusz Braun: Religię w szkolę zastąpmy nowym przedmiotem – roboczo go nazwijmy „transcendentalnym”
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką