Lawina wydarzeń ostatnich tygodni na Ukrainie wzbudza wiele kontrowersji, dyskusji i nieporozumień. Jeśli Putin chciał doprowadzić do chaosu w myśleniu i komentarzach – na pewno mu się to udało. Akurat w Polsce nie jest to tak widoczne, gdyż wydaje się, że politycy niechętnie wychodzą w sprawach polityki zagranicznej poza banały i konwenanse. Może ich to za bardzo nie interesuje albo może w okresie kampanii wyborczej wolą nie zmuszać potencjalnych wyborców do myślenia o trudnych problemach.
Natomiast odpowiedzią Zachodu na ostatnie posunięcia Rosji są chaos, zafrasowanie i sprzeczne informacje. Czy apel Putina z 7 maja do prorosyjskich separatystów, by nie przeprowadzali referendum w sprawie oderwania się od Ukrainy, jest posunięciem taktycznym czy strategicznym? Moim zdaniem ani to pytanie, ani ewentualne odpowiedzi nie mają żadnego praktycznego znaczenia, ale wielu lubuje się w tego rodzajach zagadkach. A może Rosja uznała, słusznie zresztą, że lepiej mieć zachodnich gości na paradzie zwycięstwa 9 maja w Moskwie (kontynuowanej kilka godzin później na świeżo podbitym Krymie), skoro i tak już kontroluje (i będzie kontrolować w przyszłości) wydarzenia nie tylko na wschodzie Ukrainy, ale może też na całej Ukrainie? A może Rosja przestraszyła się gwizdów, które przywitały rosyjskie piosenkarki na finale Eurowizji, podczas gdy przedstawiciela Ukrainy oklaskiwano? A może Putin tak bardzo chce pojechać na 70-lecie D-Day w Normandii, że gotów jest przesunąć moment przyłączenia kolejnych części Ukrainy o cztery tygodnie?
Nie można wykluczyć, że Putin wysłuchał apeli różnych swoich zachodnich przyjaciół, by nie zakłócał spokojnego przebiegu wyborów prezydenckich 25 maja. Za trzy tygodnie wyborcy pójdą na Ukrainie do urn wyborczych otoczeni setkami czy tysiącami obserwatorów wydelegowanych i uwierzytelnionych przez OBWE. Aktywnym członkiem tej organizacji jest nie tylko Rosja, ale i Turkmenistan, Kazachstan, Uzbekistan, a także inne kraje, takie jak Polska, które lubią jako obserwatorów OBWE posyłać ludzi albo wychowanych w sowieckich akademiach, albo lubiących podróżowanie tak bardzo, że gotowi są podpisać dowolne sprawozdanie, aby tylko w luksusowych warunkach spędzić parę dni w Baku czy Kijowie.
Tacy właśnie obserwatorzy trafią na Ukrainę, a w dodatku do wschodnich regionów można posłać tylko tych, którzy są przyjaźni wobec Rosji, bo inni zostaną porwani. Dzięki temu mamy gwarancję, że przeprowadzone 25 maja na terytorium całego kraju wybory doprowadzą do legitymizacji rozłamu państwa ukraińskiego. Nie twierdzę, że wyborów nie należy przeprowadzać, a tylko uważam, że jeden z graczy gra znaczonymi kartami i na dodatek ma kilka asów w rękawie.
Na marginesie warto zauważyć, że od 1989 roku na Zachodzie istnieje zresztą swego rodzaju miraż wyborów w krajach komunistycznych i postkomunistycznych. W tym mirażu najważniejszy jest sam dzień wyborów i wstępny raport publikowany tego lub następnego dnia przez OBWE. Sytuacja przedwyborcza, pluralizm, prawo wyborcze, dostęp do mediów ani późniejszy pełny raport nie mają większego znaczenia. Najważniejsze jest, czy OBWE ogłosi, że dane wybory były dwoma krokami do przodu i jednym do tyłu, czy też dwoma do tyłu i jednym do przodu.