W wyborach do Sejmu i Senatu bierze zazwyczaj udział 40%-50% obywateli, w wyborach zaś do Parlamentu Europejskiego dwakroć mniej (20%-25%). Uważam, że w niedzielę 25 maja 2014 frekwencja wyborcza nad Wisłą nie przekroczy 20% i chętnie się o to założę z pierwszymi pięcioma czytelnikami, którzy się do mnie zgłoszą pod remuszko@gmail.com. Jeśli przekroczy – stawiam każdemu zakladowiczowi wielką (220 g) tabliczkę wedlowskiej czekolady z całymi orzechami. Jeśli nie przekroczy – oni stawiają. Znajdzie się ktoś odważny?
Teraz zostanę natychmiast potępiony przez wszystkich politycznych „aktywistów" (modne określenie!), ponieważ sam nie wezmę udziału w niedzielnej elekcji. Jak to nie weźmie pan, skoro do głosowania wzywa rząd (PO i PSL) oraz opozycja główna (PiS SLD) i poboczna (parlamentarna i pozaparlamentarna), a nawet sam pan prezydent? To ma być postawa obywatelska? Przecież nieobecni nie mają racji!
No, ale właśnie zakładamy się o to, jaka część Narodu nie ma racji: cztery piąte, trzy czwarte czy może tylko (cud) dwie trzecie...
Rzecz jasna, od głosowania nie wstrzymuje mnie chęć wygrania zakładu, tylko poważny powód merytoryczny. Bardzo starannie przeczytałem dwa razy (ze zrozumieniem!) wikipedyczne hasła „Unia Europejska", „Komisja Europejska", „Rada UE" oraz „Parlament Europejski", uznając po przemyśleniach, iż to ostatnie ciało jest całkiem zbędne. Dla jasności: sądzę, że Unia jest zdecydowanie lepsza niż brak Unii, oraz że to, co w Unii złe (kiepskie), należy zmieniać (poprawiać). Uważam, że Unia działałaby lepiej, gdyby miała inna strukturę i podział kompetencji.
Mój weekendowy wyjazd z Warszawy na słoneczne zielone Mazury będzie zatem nie tylko moją przyjemnością, lecz również moim prywatnym wyrazistym głosem za taką „unijną poprawką", czyli za organizacyjno-prawną likwidacją 766 posad pochłaniających razem ponad 100 milionów złotych miesięcznie z naszych podatków. Kto nie wierzy, niech sam zajrzy do internetu, przeczyta, zastanowi się i sprawdzi.