Przed nowym przewodniczącym Rady Europejskiej stoją dużo większe wyzwania od tych, którym stawił czoła Herman Van Rompuy. Donald Tusk będzie musiał pilnować kluczowych z punktu widzenia interesów europejskiej gospodarki negocjacji handlowych ze Stanami Zjednoczonymi (umowa handlowa TTIP). Nowy prezydent Europy będzie musiał też kontynuować prace nad reformą strefy euro i jednocześnie wychodzić naprzeciw oczekiwaniom Wielkiej Brytanii, której rząd domaga się renegocjacji unijnych fundamentów. Na tyle, na ile będzie to możliwe.
O roli przewodniczącego Rady Europejskiej w kontekście konfliktu Rosja–Ukraina nawet nie wspominam, bo to oczywistość. Jeśli szczyt UE–Rosja nie zostanie odwołany, to Donald Tusk będzie reprezentował Unię w rozmowie z Władimirem Putinem i prezentował stanowisko, które wcześniej sam wypracuje z innymi liderami UE.
Pułapką, w którą wpada wielu publicystów (i Warzecha nie jest tu wyjątkiem), jest przekładanie sobotniej decyzji Rady Europejskiej na pytanie: „co to znaczy dla Polski?". To ciekawy paradoks: Warzecha próbuje wykazać, że nominacja Tuska ma być zagrywką pod polskie kompleksy, a w rzeczywistości sam udowadnia, że je ma, bo wybór Tuska na szefa Rady Europejskiej traktuje tak jak w 100-letniej anegdocie „słoń a sprawa Polska".
Otóż Polska jest częścią Unii Europejskiej. Nie ma sprzeczności między interesami Unii Europejskiej a interesami Polski. Więcej, prawdziwy polski patriota zrobi dziś wszystko, żeby wzmocnić Unię Europejską, bo właśnie ona jest gwarancją bezpieczeństwa i dobrobytu polski. Chyba że Łukasz Warzecha pojmuje interes narodowy inaczej niż bezpieczeństwo i bogactwo... Szefując Radzie i nadzorując np. reformy traktatowe (albo negocjacje TTIP), szef Rady Europejskiej działa w głęboko pojmowanym interesie Polski, polskiej gospodarki. W tym sensie, wbrew nadziejom Łukasza Warzechy, Donald Tusk nie zniknie z krajowej sceny politycznej. On ciągle będzie na nią wpływał, bo mówiąc i działając w imieniu Europy, będzie reprezentował także Polskę.
Krokodyle łzy niepotrzebne
Platforma Obywatelska wychodzi z sobotniego szczytu UE wzmocniona, krokodyle łzy prawicowego publicysty nie są potrzebne. Okazało się, że polityka europejska rządu i Platformy się sprawdziła. Wybór Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej to legitymizacja polskiego pomysłu na Europę – premier Tusk został wybrany jednomyślnie przez wszystkich innych przywódców Unii Europejskiej (a tak na marginesie: jego kandydaturę jako pierwszy poparł David Cameron, lider brytyjskiej Partii Konserwatywnej, teoretycznie sojusznika PiS w Parlamencie Europejskim).
Wybór Donalda Tuska na prezydenta Europy jest oczywistym nowym otwarciem dla Platformy. Oczekiwania jej politycznych rywali są jednak płonne: partia ma wystarczająco dużo potencjalnych liderów, jest trwałym projektem politycznym i będzie potrafiła wyłonić nowe przywództwo. Siła Platformy nie jest oparta tylko na Tusku, co udowodnił bój prezydencki z 2010 r., gdy Bronisław Komorowski w bezpośredniej walce pokonał samego Jarosława Kaczyńskiego.