Stało się inaczej. Mauzoleum Lenina nadal straszy na placu Czerwonym. A miesiąc temu Władimir Putin przywrócił doborowej jednostce rosyjskiego MSW na prośbę jej weteranów imię Feliksa Dzierżyńskiego.
Ci Rosjanie, którzy w imperialnych aspiracjach Kremla upatrują przede wszystkim nawiązania do epoki panowania czerpiącej wzorce z Zachodu dynastii Romanowów, muszą doświadczać dysonansu poznawczego. Jeśli bowiem ktoś taki jak Dzierżyński może się ponownie stać patronem jakiejkolwiek ważnej instytucji państwowej, to oznacza, że komunizm wrócił do łask. Z „białą" Rosją nie ma to nic wspólnego.
Obrońcy kremlowskiej polityki historycznej od kilkunastu lat przekonują jednak, że nie chodzi w niej o afirmację systemu komunistycznego, lecz o dowartościowanie osiągnięć państwa niezależnych od jego ideologii. Mają na myśli przede wszystkim zdobycie przez ZSRR mocarstwowej pozycji w skali globalnej.
Tak się jednak nie da. Jeśli Związek Sowiecki jest godny nostalgii Rosjan – a przeświadczeniu temu Putin dawał wyraz wielokrotnie – to nie pozostaje nic innego, jak dzieje czerwonego imperium zakłamywać i wybielać.
Wymownym przykładem są zabiegi dotyczące wizerunku Stalina. Polityk ten przedstawiany bywa nie tylko jako okrutny, krwawy dyktator, lecz także jako „efektywny menedżer" oraz wyzwoliciel Europy spod jarzma faszyzmu.