Reklama

Szantaż kremlowskich propagandzistów - felieton Filipa Memechesa

Kiedy w roku 1991, po puczu Giennadija Janajewa, Komunistyczna Partia Związku Sowieckiego została zlikwidowana, wydawało się, że przezwyciężenie przeszłości obciążającej zbiorową świadomość Rosjan jest tylko kwestią czasu.

Publikacja: 25.10.2014 13:00

Szantaż kremlowskich propagandzistów - felieton Filipa Memechesa

Stało się inaczej. Mauzoleum Lenina nadal straszy na placu Czerwonym. A miesiąc temu Władimir Putin przywrócił doborowej jednostce rosyjskiego MSW na prośbę jej weteranów imię Feliksa Dzierżyńskiego.

Ci Rosjanie, którzy w imperialnych aspiracjach Kremla upatrują przede wszystkim nawiązania do epoki panowania czerpiącej wzorce z Zachodu dynastii Romanowów, muszą doświadczać dysonansu poznawczego. Jeśli bowiem ktoś taki jak Dzierżyński może się ponownie stać patronem jakiejkolwiek ważnej instytucji państwowej, to oznacza, że komunizm wrócił do łask. Z „białą" Rosją nie ma to nic wspólnego.

Obrońcy kremlowskiej polityki historycznej od kilkunastu lat przekonują jednak, że nie chodzi w niej o afirmację systemu komunistycznego, lecz o dowartościowanie osiągnięć państwa niezależnych od jego ideologii. Mają na myśli przede wszystkim zdobycie przez ZSRR mocarstwowej pozycji w skali globalnej.

Tak się jednak nie da. Jeśli Związek Sowiecki jest godny nostalgii Rosjan – a przeświadczeniu temu Putin dawał wyraz wielokrotnie – to nie pozostaje nic innego, jak dzieje czerwonego imperium zakłamywać i wybielać.

Wymownym przykładem są zabiegi dotyczące wizerunku Stalina. Polityk ten przedstawiany bywa nie tylko jako okrutny, krwawy dyktator, lecz także jako „efektywny menedżer" oraz wyzwoliciel Europy spod jarzma faszyzmu.

Reklama
Reklama

W serialu „Syn ojca narodów" z roku 2013 Stalin okazuje się wprawdzie tyranem, ale o ludzkim obliczu. Z pewnością sowiecki przywódca był – jak każdy człowiek – postacią wielowymiarową, ale wnikanie w to ma w tym przypadku cel propagandowy, a nie poznawczy.

Antystalinizm w Rosji nie jest (tak jak w innych krajach postkomunistycznych) formą bezpiecznej ucieczki w historyczny banał, mającej często zasłonić aktualne problemy liberalnej demokracji. To głównie – jakże potrzebny – czynnik sprzyjający krytycznej refleksji Rosjan nad własnymi dziejami. A tej z pewnością im – w przeciwieństwie do narodów Zachodu, które brutalnie kolonizowały Azję, Afrykę i obie Ameryki – brakuje.

Bo piętnowanie stalinizmu w krajach europejskich (w tym w Polsce) interpretowane jest w Rosji w kategorii odbierania jej prawa do dbania o własne interesy. Kremlowscy polittechnolodzy mówią w tym kontekście wprost o przejawach rusofobii porównywalnych z przejawami antysemityzmu w nazistowskich Niemczech. Skoro tak, to antystalinizm okazuje się zawoalowanym faszyzmem, który podnosi głowę blisko 70 lat od zakończenia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. A czy ktokolwiek z cywilizowanych ludzi może popierać ciągoty faszystowskie, nawet jeśli nie są jawne? Pytanie to brzmi retorycznie.

I właśnie takimi pytaniami kremlowscy propagandziści szantażują moralnie opinię publiczną w Polsce i innych krajach europejskich. Stawianie na Ukrainie pomników Stepanowi Banderze i innym osobom oskarżanym o mordy na Polakach i Żydach w okresie drugiej wojny światowej, i zarazem burzenie tam pomników Lenina traktują jako dowód na odradzanie się w duchu negacjonizmu najbardziej zbrodniczych tradycji politycznych, które każdy cywilizowany Europejczyk potępia.

Tyle że skoro kremlowskich propagandzistów obciąża negacjonizm dotyczący epoki sowieckiej, to nie są wiarygodni w tropieniu śladów faszyzmu. I będzie ten stan trwać tak długo, jak długo będzie się opłacało rosyjskiej elicie sprawować rząd rosyjskich dusz za pomocą kłamstwa. To ważny komunikat dla wszelkiej maści polskich sympatyków rosyjskiego „antyfaszyzmu".

Stało się inaczej. Mauzoleum Lenina nadal straszy na placu Czerwonym. A miesiąc temu Władimir Putin przywrócił doborowej jednostce rosyjskiego MSW na prośbę jej weteranów imię Feliksa Dzierżyńskiego.

Ci Rosjanie, którzy w imperialnych aspiracjach Kremla upatrują przede wszystkim nawiązania do epoki panowania czerpiącej wzorce z Zachodu dynastii Romanowów, muszą doświadczać dysonansu poznawczego. Jeśli bowiem ktoś taki jak Dzierżyński może się ponownie stać patronem jakiejkolwiek ważnej instytucji państwowej, to oznacza, że komunizm wrócił do łask. Z „białą" Rosją nie ma to nic wspólnego.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Reklama
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Po co nam poprawność językowa, jak wygrywają inteligenci z siłowni
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Rekonstrukcja połowicznym sukcesem, ale Szymon Hołownia uprawia dywersję
Opinie polityczno - społeczne
Adam Bodnar ofiarą polityki, w której nie ma miejsca na kompromis
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Prekonstrukcja rządu. Jak Donald Tusk może jeszcze uratować władzę
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Protesty antyimigranckie, czyli czy górale zatęsknią za arabskimi turystami?
Reklama
Reklama