Zagłuszanie sumienia - Tomasz Krzyżak analizuje wybory samorządowe

Wybory samorządowe pokazały, że w co najmniej kilku miejscach w Polsce przyzwolenie społeczne na zdradę małżeńską jest o wiele większe, niż się to wydaje – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 19.11.2014 21:00

Czesław Małkowski

Czesław Małkowski

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Dobrzyński

Zwykło się mawiać, że moralność i polityka nie są ze sobą powiązane. Ale to twierdzenie błędne. Polityka z moralnością przenikają się wzajemnie niemal na każdym kroku. Z punktu widzenia moralności oceniano przed kilkoma dniami występek posłów PiS, którzy dopuścili się próby oszustwa przy rozliczaniu swojej delegacji do Madrytu. Ocenie moralnej podlegał także czyn Sławomira Nowaka z PO, który „zapomniał" o wpisaniu drogiego zegarka do oświadczenia majątkowego. Przy każdej tego typu sprawie pojawiają się oczywiście próby oddzielenia moralności od polityki.

Polityk jak artysta

Nie są one żadną nowością. Swego czasu Niccolo Machiavelli, jeden z czołowych myślicieli włoskiego odrodzenia, próbował przenieść politykę ze sfery etyki do sztuki. Według jego rozumowania w sztuce liczy się przede wszystkim to, by efekt końcowy był dobry. Innymi słowy, by artysta stworzył prawdziwe dzieło sztuki. To samo będzie dotyczyło także lekarza – jego praca ma przede wszystkim przynieść poprawę zdrowia pacjenta. Sprawą drugorzędną jest to, czy ów artysta lub lekarz jest autentycznie człowiekiem dobrym.

Ale już działający znacznie wcześniej niż Machiavelli greccy sofiści głosili, że powszechnie obowiązujące prawdy i zasady moralne są jedynie umowne. Nie mają sensu absolutnego. Coś, co w życiu prywatnym uznajemy za złe, w działalności publicznej może być uznane za dobre.

Przenosząc się szybko w wiek XXI, zauważymy, że wyjątkową karierę w naszym społeczeństwie robi pogląd zakładający, że człowiekowi właściwie do niczego nie są potrzebne jakiekolwiek normy obyczajowe. Żadnych działań jednostki nie wolno nam oceniać pod kątem obyczajności. Zachowanie tego czy innego człowieka zależy wyłącznie od niego, a innym nic do tego. Bardzo popularny na zachodzie Europy permisywizm w zawrotnym tempie wkracza do Polski. Jego istnienie potwierdzają nie tylko badania sondażowe naszego społeczeństwa, ale i jego realne działanie.

Seksafera w Olsztynie

W lutym 2014 roku CBOS zaprezentował badanie „Religijność a moralność". Wynika z niego, że od 2005 roku systematycznie przybywa Polaków, którzy posiadanie jednoznacznych zasad moralnych uznają za pożądane, lecz dopuszczają, iż w pewnych sytuacjach zasady te można uznać za nieobowiązujące. Jeszcze dziewięć lat temu taki pogląd podzielało 30 proc. badanych. Teraz ich odsetek wzrósł do 42 proc. Ciekawie w tym badaniu wygląda podejście respondentów do poszczególnych sytuacji związanych z moralnością. O ile rozwody akceptuje 67 proc. badanych, o tyle zdrada żony lub męża jest do zaakceptowania jedynie przez 9 proc. respondentów. Aż 89 proc. uważa takie zachowanie za moralnie naganne, a tylko 2 proc. nie ma na ten temat zdania.

Wybory samorządowe, które odbyły się kilka dni temu, pokazały, że co najmniej w kilku miejscach w Polsce nastąpiła bardzo gwałtowna zmiana tych postaw. Okazuje się, że przyzwolenie społeczne na zdradę jest o wiele większe, niż się to wydaje. W minioną niedzielę mieszkańcy Olsztyna zdecydowali, że oskarżony o seksualne molestowanie urzędniczek i gwałt na jednej z nich były prezydent tego miasta Czesław Małkowski powalczy w drugiej turze wyborów prezydenckich.

Sześć lat temu, gdy „Rzeczpospolita" ujawniła tzw. seksaferę w Olsztynie, większość mieszkańców miasta nie miała wątpliwości i w referendum zagłosowała za odwołaniem Małkowskiego. Teraz aż 40 proc. wyborców uznało, że właściwie nie ma żadnych przeszkód, by ponownie został ich prezydentem. Sam Małkowski niczego niestosownego w swoim działaniu nie dostrzega. Jeszcze w 2008 roku, o czym doniosła wówczas prasa, przyznał się do intymnych stosunków z kobietą, która oskarżyła go o gwałt. Stwierdził jednak wtedy, iż wszystko odbywało się za obopólną zgodą. Dziś, kiedy trwa jego niejawny proces, w którym występuje 160 świadków, publicznie zapewnia, że „nigdy nie zdradził swojej żony".

Bardzo popularny na Zachodzie permisywizm wkracza szybko do Polski

W sprawie Małkowskiego żadnych ewidentnych dowodów na jego niemoralne prowadzenie się opinia publiczna nie dostała. Nieco inaczej sprawa wygląda za to w podwarszawskim Błoniu. Miłosne igraszki burmistrza Zenona Reszki, który w ulotkach przedstawiał się m.in. jako troskliwy mąż i ojciec, oglądała w tygodniu poprzedzającym wybory chyba cała Polska. Zdjęcia oraz filmy burmistrza z kochanką były internetowym przebojem. Reszka, wspomagany dzielnie przez całe rzesze internautów, robił dobrą minę do złej gry. Twierdził publicznie, że sprawa jest zmontowana przez jego konkurencję i stanowi brudny element kampanii, a ujawnienie taśm ma go zmusić do rezygnacji z kandydowania. Niczym Platforma Obywatelska przy okazji tzw. afery taśmowej odwrócił narrację i stwierdził, że potajemne nagranie go w sytuacji intymnej jest przestępstwem. Apelował przy tym do mieszkańców o poparcie. Nie zawiódł się. Wygrał zdecydowanie w pierwszej turze, otrzymując ponad 60 proc. głosów. Urząd burmistrza będzie pełnił już trzecią kadencję.

Wzór cnoty i moralności

Jeszcze przed wyborami śledziłem zażarte dysputy mieszkańców grodu nad Utratą na temat moralności burmistrza. Główny argument jego obrońców brzmiał mniej więcej tak: „To jego prywatna sprawa, z kim i gdzie uprawia seks. Robił to po godzinach urzędowania. Sprawdził się jako gospodarz miasta i tylko pod tym kątem możemy go oceniać. Moralność nie ma w tym wypadku nic do rzeczy". Przy odrobinie wysiłku można byłoby się z tą tezą zgodzić, gdyby nie pewne – może drobne – ale jednak istotne fakty. Podkreślam przy tym, że w żadnym wypadku nie próbuję przekreślić dorobku zawodowego pana Reszki i jego wkładu w rozwój miasta, którym zarządza. Posługując się rozumowaniem obrońców burmistrza, próbuję jedynie dokonać pewnego rozdziału. Dlatego to, że uprawiał seks w służbowym aucie, ujawnienie tego przez media w tygodniu poprzedzającym wybory oraz ewidentną zdradę małżeńską pozostawiam w tym wypadku na boku. Ale nie zapominam.

Dla nikogo w Błoniu nie jest tajemnicą, że burmistrz jest praktykującym katolikiem. Przed wyborami co niedzielę był w kościele, przyjmował komunię. Na gminne uroczystości zapraszał nie tylko Kompanię Reprezentacyjną Wojska Polskiego, ale także całe zastępy biskupów. Maszerował także dzielnie w pieszej pielgrzymce samorządowców do pobliskiego sanktuarium w Rokitnie. Przez wiele lat sprawiał wrażenie wzoru cnoty i moralności. Utwierdzał w tym swój elektorat nie tylko postawą w kościele, ale i czynem.

W ostatnich latach Błoniem wstrząsnęły co najmniej dwie seks- afery. Najpierw przedszkolanka uprawiała seks z ojcem jednego z podopiecznych, potem dyrektora instytucji samorządowej przyłapano na gorącym romansie z księgową. Obie sprawy zakończyły się rozbiciem małżeństwa i rozpadem rodziny. I to nie jednej. Istotne jest to, że w obu przypadkach do zdrady doszło po godzinach pracy, w tzw. czasie wolnym. Ale w obu przypadkach reakcja burmistrza była natychmiastowa. Zarówno przedszkolanka, jak i dyrektor oraz jego księgowa teoretycznie odeszli z pracy dobrowolnie. Jednak nikt wówczas w Błoniu nie miał wątpliwości, że nad takim obrotem sprawy dyskretnie czuwał burmistrz.

Teraz, gdy seksafera dotyczy jego osobiście, nabrał wody w usta. Jak ocenić takie postępowanie, gdy inną miarę przykłada się do podwładnego, a inną do siebie? Jakich słów użyć do opisania tej sytuacji? Hipokryzja, podwójna moralność? Ktoś odwołujący się do chrześcijańskiego systemu wartości będzie próbował usprawiedliwiać takie działanie, przytaczając słowa Jezusa wypowiedziane do tych, którzy przyprowadzili kobietę przyłapaną na cudzołóstwie: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem". Inny na pomoc zawoła przytoczonego na wstępie Machiavellego, jeszcze inny odwoła się do sofistów. I tak właśnie się dzieje w Błoniu, gdzie mieszkańcy udają, że nie widzą publicznego zgorszenia, i za wszelką cenę usiłują oddzielić życie prywatne od zawodowego. Wpadają jednak w pułapkę.

Burmistrz, wójt, prezydent miasta, ba, nawet szeregowy radny należą do katalogu tzw. osób publicznych. Czy to się im podoba czy nie, ich działalność na każdym kroku podlega ocenie. Nie tylko w pracy, ale również na spacerze z psem oraz podczas prowadzenia samochodu. Te same zasady obowiązują także inne grupy zawodowe zaliczane do osób publicznych. Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: nauczycielka jest na kolacji z przyjaciółmi w kawiarni. Zbyt duża ilość wypitego wina uderza do głowy i pani profesor, ku uciesze gawiedzi, nagle wskakuje na stół i zaczyna tańczyć. Następnego dnia od rana po mieście zaczynają krążyć opowieści o jej zachowaniu. Wieść szybko dociera do dyrektora szkoły oraz urzędu gminy. Historia zakończy się zapewne zwolnieniem z pracy ze względu na tzw. publiczne zgorszenie. Nieważne, że pani tańczyła w czasie wolnym od pracy. Bo przecież nauczyciel jest także osobą zaufania publicznego i winien być autorytetem. Ale te same zasady dotyczą również burmistrza. On ma być pewnym wzorem, z którego będą czerpać także inni. Jak zatem wytłumaczyć dziecku, że cudzołóstwo jest złem, gdy na dziesiątki argumentów odpowie, że przecież burmistrz tak robi? Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy to w miarę przekonująco.

Lokalni Berlusconi i Hollande'owie

Dlaczego zarówno mieszkańcy Olsztyna, jak i Błonia podczas głosowania zostawili na boku kwestie moralności? Czym się kierowali? Można się pokusić o stwierdzenie, że każdy dokonał rozeznania i oddał głos tak, jak podpowiadało mu sumienie. Każdy dokonał osądu moralnego i wyboru między dobrem a złem. Powstaje jednak pytanie, czy w tym przypadku nie mieliśmy przypadkiem do czynienia z sumieniem błądzącym. Albo, idąc dalej, zagłuszonym sumieniem zbiorowym, w którym zatarła się granica między tym, co dobre, a tym, co złe.

Warto w tym miejscu przywołać słowa św. Jana Pawła II, który w encyklice „Evangelium vitae" pisał: „Jeżeli sumienie, które jest okiem dającym światło duszy, nazywa »zło dobrem, a dobro złem«, znaczy to, że weszło już na drogę niebezpiecznej degeneracji i całkowitej ślepoty moralnej". Jego poprzednik Pius XII w encyklice „Summi pontifcatus" pisał zaś, że gdyby z powodu tragicznego zagłuszenia sumienia zbiorowego sceptycyzm podał w wątpliwość nawet fundamentalne zasady prawa moralnego, zachwiałoby to podstawami samego porządku państwowego.

Wydaje się, że Błoniu ani Olsztynowi zachwianie owych podstaw na razie nie grozi. Oba miasta mają swoich lokalnych Berlusconich czy Hollande'ów. Mają swoje pięć, niekoniecznie pozytywnych, minut. Ale, niestety, na ich postawę trzeba też patrzeć jako na niebezpieczny precedens. Droga od przyzwolenia na zdradę do degeneracji całej społeczności wcale nie jest daleka.

Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku