Krzysztof Rak: Pax Putina

Niepisana umowa Zachodu z Rosją dotyczy całej środkowej i wschodniej Europy. Region ten pozostanie otwarty na wpływy Moskwy i w ten sposób będzie nadal w szarej strefie bezpieczeństwa – pisze publicysta.

Aktualizacja: 25.11.2014 19:08 Publikacja: 25.11.2014 01:00

Negocjacje mocarstw z Moskwą wkroczyły w gorącą fazę w trakcie szczytu G20 w Brisbane - zauważa auto

Negocjacje mocarstw z Moskwą wkroczyły w gorącą fazę w trakcie szczytu G20 w Brisbane - zauważa autor. Na zdjęciu: premier Australii Tony Abbott i prezydent Rosji Władimir Putin

Foto: PAP/EPA

Nowej zimnej wojny nie będzie. Przede wszystkim dlatego, że Zachód przestał istnieć jako jednolity podmiot w polityce globalnej. Rozpadł się na mocarstwa, które mają ró1kryzys ukraiński jako pretekst do stworzenia nowego układu równowagi sił i wyznaczenia stref wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej.

Układy z Kremlem

Negocjacje mocarstw z Moskwą wkroczyły w gorącą fazę w trakcie szczytu G20 w Brisbane. W sobotni wieczór, 15 listopada, kanclerz Angela Merkel odwiedziła prezydenta Władimira Putina w jego apartamencie w hotelu Hilton. Rozmowa trwała blisko cztery godziny. Najpierw przez dwie godziny rozmawiali oni w cztery oczy, potem dołączył do nich szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow ujawnił, że omawiano pozycje Rosji i Zachodu w sprawie kryzysu ukraińskiego.

Najwyraźniej nie osiągnięto kompromisu. W poniedziałek, 17 listopada, przed południem kanclerz Merkel podczas wystąpienia w australijskim think tanku Lowy Institute w ostrych słowach potraktowała Rosjan. Zarzuciła im „pogwałcenie integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy" i w efekcie „zakwestionowanie europejskiego porządku pokojowego". W ten sposób dała do zrozumienia, że traci cierpliwość, i zagroziła Putinowi międzynarodową izolacją.

Gdy Rosja dokonała zbrojnej interwencji na Ukrainie, mocarstwa zachodnie ograniczyły się do pomocy werbalnej i wprowadzenia kosmetycznych sankcji

Przesilenie nastąpiło następnego dnia w Moskwie. We wtorek, 18 listopada, minister spraw zagranicznych RFN Frank-Walter Steinmeier najpierw pojechał do Kijowa, gdzie spotkał się z prezydentem Petrem Poroszenką i premierem Arsenijem Jaceniukiem, a następnie późnym popołudniem wyleciał do Moskwy. Jego wypowiedzi na konferencji prasowej po rozmowie z szefem rosyjskiej dyplomacji Siergiejem Ławrowem nie sygnalizowały zwrotu. Jednak przed samym wylotem Steinmeier został nagle zaproszony na Kreml. Rozmowa z Putinem trwała ponad godzinę. Musiała mieć szczególną wagę, albowiem Rosjanie ściśle przestrzegają zasad procedencji i hierarchii dyplomatycznej. Głowa rosyjskiego państwa tylko w nadzwyczajnych przypadkach przyjmuje ministrów spraw zagranicznych. Można przypuszczać, że w trakcie tej rozmowy Putin wyraził zgodę na propozycje Merkel z Brisbane.

O tym, że zawarto wstępny deal, świadczy epilog tej historii. Co ciekawe, wiąże się on z Polską. Otóż w środę, 19 listopada, w Berlinie odbyło się spotkanie Forum Polsko-Niemieckiego. Steinmeier zwracając się do ministra Grzegorza Schetyny, nawiązał do spotkania na Kremlu, wielokrotnie podkreślał konieczność dialogu z Rosją, ponieważ „bezpieczeństwo w Europie możliwe jest tylko z Rosją, a nie przeciwko niej". Następnego dnia w Krzyżowej kanclerz Merkel przekonywała premier Ewę Kopacz: „trwamy w dialogu z Moskwą", ponieważ „bezpieczeństwo w Europie w perspektywie średnio- i długofalowej można osiągnąć tylko wspólnie z Rosją".

Te wypowiedzi polityków niemieckich trzeba traktować jako zachętę do podżyrowania układu Berlin–Moskwa. Nie przypadkiem bowiem w swoim przemówieniu podczas Forum Polsko-Niemieckiego Steinmeier, wskazując na „polsko-niemiecką wspólnotę odpowiedzialności", zachęcał Schetynę do współudziału w rozwiązywaniu kryzysu ukraińskiego. Nie przypadkiem też następnego dnia prezydent Putin niespodziewanie w rozmowie z nową polską ambasador Katarzyną Pełczyńską-Nałęcz nawoływał do „podniesienia stosunków polsko-rosyjskich na nowy poziom". Chodzi o to, aby Polska legitymizowała porozumienie, które jest niekorzystne dla całego naszego regionu. Gdy poprze je Polska, nikt nie będzie mówił o „nowym pakcie Ribbentrop-Mołotow".

Ponieważ nie znamy szczegółów niemiecko-rosyjskich negocjacji, to warto pospekulować, na czym taki generalny kompromis mógłby polegać.

Nowy porządek

Epoka pozimnowojenna, charakteryzująca się płynnością podziałów geostrategicznych, dobiega właśnie kresu. Stany Zjednoczone i mocarstwa zachodnioeuropejskie od początku lat 90. ubiegłego wieku przesuwały linię swoich wpływów na wschód, wykorzystując w tym celu m.in. rozszerzenie NATO i UE. Nie traktowały przy tym poważnie zastrzeżeń przeciwnej tej ekspansji Moskwy, albowiem nie uznawały jej za wroga. Wierzyły, że Rosja zmodernizuje system sprawowania władzy oraz gospodarkę, bo nie ma innego wyjścia i w konsekwencji uzna Zachód za swojego strategicznego partnera.Kalkulacje te okazały się błędne. Rosjanie po upadku Związku Sowieckiego nigdy na poważnie nie podjęli wysiłku modernizacyjnego. Jelcyn, a po nim Putin, wykorzystali swoje rządy do stworzenia kolejnej wersji samodzierżawia.

Klęsce projektu westernizacji Rosji towarzyszył równoległy proces rozluźniania więzi transatlantyckich. Mocarstwa Europy zachodniej, a przede wszystkim Niemcy, miały dość amerykańskiej hegemonii. Chciały odgrywać podmiotową rolę w polityce globalnej. Rosja Putina, która zadeklarowała Amerykę jako śmiertelnegowroga, jawi się im jako pożądany i atrakcyjny partner.

Aneksja Krymu, niszcząc fundamenty pozimnowojennego porządku, stała się dla części zachodnioeuropejskich mocarstw znakomitym pretekstem do rozgraniczenia stref ich wpływów i budowy nowego porządku w Europie. Dzięki temu Putin zapewni sobie możliwość dalszego sprawowania władzy, a mocarstwa - święty spokój.

Putinowi chodzi przede wszystkim o to, aby mocarstwa zachodnie zaprzestały eksportu wartości liberalno-demokratycznych na wschód i zastopowały ekspansję NATO i UE. Kremlowskie powstrzymywanie, wbrew oficjalnej propagandzie, w gruncie rzeczy nie jest oparte na żadnym szczególnym projekcie geopolitycznym czy cywilizacyjnym. Jego celem jest zachowanie personalnej władzy Putina i jego drużyny.

Mocarstwa przyjęły doktrynę Putina do wiadomości. Pierwszym zwiastunem nowej polityki zamkniętych drzwi był szczyt NATO w Bukareszcie w 2008 r., kiedy to Tbilisi i Kijowowi uroczyście odmówiono członkostwa w NATO. Putin uznał to za przyzwolenie na pacyfikację nieposłusznych państw i jeszcze w tym samym roku napadł na Gruzję i dokonał jej rozbioru. Mocarstwa milcząco zaakceptowały tę agresję, a nowy prezydent USA sprezentował Kremlowi tzw. reset.

Politycy ukraińscy zrozumieli tę nauczkę i nie mieli zamiaru kontestować układów Putina z Zachodem. Zrobili to jednak zwykli Ukraińcy na Majdanie, nieświadomi istnienia niepisanych umów. Uwierzyli w cywilizację Zachodu, w wolność, demokrację, pluralizm i państwo prawa. Nie przewidzieli jednak tego, że nikt nie będzie chciał sobie psuć stosunków z Rosją w imię ich prawa do tych wartości.

Gdy Putin dokonał zbrojnej interwencji na Ukrainie, mocarstwa zachodnie ograniczyły się do pomocy werbalnej i wprowadzenia kosmetycznych sankcji. UE, aby nie drażnić Putina, podpisała z Kijowem umowę stowarzyszeniową, którą natychmiast zawiesiła. W chwili szczerości Angela Merkel zasugerowała nawet, że Kijów może stać się członkiem putinowskiej Unii Eurazjatyckiej.

Koncert mocarstw

Niepisana umowa mocarstw dotyczy nie tylko Ukrainy, ale całej środkowej i wschodniej Europy. Region ten pozostanie otwarty na wpływy Moskwy i w ten sposób będzie nadal w szarej strefie bezpieczeństwa.

Od końca lat 90. niemiecko-rosyjskie partnerstwo strategiczne realizowane jest przede wszystkim kosztem podmiotowości i suwerenności Europy Środkowej. W wymiarze geoekonomicznym jego celem jest podporządkowanie państw naszego regionu niemiecko-rosyjskiemu układowi energetycznemu. Dobrym przykładem jest uzależnienie od dostaw rosyjskiego gazu. W jego rezultacie Polska, Czechy i Słowacja płacą najwyższe stawki. Zyskują nie tylko Rosjanie, ale i oczywiście Niemcy, m.in. w ten sposób, że za ten sam gaz płacą o około 20 proc. mniej niż my. Z tego samego powodu Berlin forsuje z takim zaangażowaniem i równą mu skutecznością zaostrzanie polityki klimatycznej, licząc na zyski ze wzrostu popytu na rosyjski gaz.

Członkostwo drugiej kategorii w NATO państw środkowoeuropejskich orzekł szczyt sojuszu w Newport. Po raz kolejny potwierdzono, że nowi członkowie NATO nie będą cieszyć się takimi samymi gwarancjami bezpieczeństwa jak starzy. Mocarstwa jako pretekst do niewzmacniania wschodniej flanki NATO wykorzystały umowy z Rosją sprzed rozszerzenia. Sęk w tym, że w tych umowach nie ma mowy o tego rodzaju zobowiązaniach.

Istnienie szarej strefy w Europie Środkowej wynika z potrzeb bezpieczeństwa mocarstw zachodnioeuropejskich. Ich przywódcy nie są na tyle głupi, aby ślepo wierzyć Putinowi. Jeśli odważy się on zaatakować słabo bronione przedpole, mocarstwa zyskają czas na zorganizowanie obrony i negocjacje. Będą one mogły prowadzić „dziwną wojnę", nie angażując się militarnie. Natomiast stacjonowanie dużych jednostek wojskowych na terytorium nowych członków wplątywałoby je od razu w konflikt zbrojny z Moskwą. Nierówny status nowych państw członkowskich daje więc mocarstwom sojuszniczym strategiczną elastyczność.

Niewiadomą tych geostrategicznych równań są Stany Zjednoczone. Waszyngton nie miesza się w negocjacje Berlina i Moskwy. Nie ulega jednak wątpliwości, że niemiecko-rosyjskie zbliżenie wymierzone jest także w globalną hegemonię Waszyngtonu.

Polityka Baracka Obamy jest jednak dwuznaczna. Waszyngton ani nie wsparł realnie Kijowa, ani nie zgodził się na wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Uzasadniał to tak samo jak mocarstwa europejskie: koniecznością dotrzymania słowa danego Moskwie. A to oznacza, że w najbliższych latach nie będzie szczególnie ingerował w tworzenie nowego układu równowagi w Europie Wschodniej, co ułatwi Rosji i Niemcom powrót do status quo sprzed Majdanu. Jednocześnie eksperci rynku paliwowego nie mają wątpliwości, że to polityka Waszyngtonu, a nie niewidzialna ręka rynku, przyczynia się do krytycznej dla rosyjskiego budżetu obniżki cen ropy.

Nadzieje można również wiązać z geopolitycznymi skutkami rewolucji łupkowej. Do końca obecnej dekady USA staną się w pełni samowystarczalne w zakresie zaopatrzenia w surowce energetyczne. A to zrewolucjonizuje geostrategiczną pozycję Ameryki. Czy będzie ona wtedy zainteresowana rozbiciem rosyjsko-niemieckiej entente cordiale w Europie Środkowej? To zależeć będzie już od następcy Obamy, który przejmie od niego urząd w roku 2017.

Strefa buforowa

Rosja nie jest równorzędnym partnerem w tym układzie. Realnie rzecz biorąc, jest surowcowym zapleczem mocarstw zachodnich. Z tego powodu są one zainteresowane w status quo i utrzymaniem u władzy Putina. Jest on gwarantem, że zyski z handlu surowcami energetycznym będą rozkradane, a nie inwestowane w rozwój gospodarki rosyjskiej; że Rosja pozostanie zapóźnionym peryferium Europy i Chin, a nie konkurentem na globalnych rynkach.

Wyłaniający się nowy porządek geostrategiczny charakteryzować będzie stałość geopolitycznych podziałów. Mocarstwa zachodnioeuropejskie zagwarantują Rosji, że nie będą rozszerzały swoich wpływów na wschodzie. W ten sposób pomiędzy nimi powstanie rodzaj strefy buforowej. Jej wschodnia część (Ukraina, Białoruś) będzie kontrolowana przez Moskwę. Swoje udziały natury gospodarczej mieć będą w niej Niemcy. Zachodnia część (region środkowoeuropejski) pozostanie domeną wpływów niemieckich. Berlin utrzyma jej zależność od dostaw rosyjskich surowców energetycznych.

Układ mocarstw zachodnich z Moskwą ma jednak jedną bardzo słabą stronę. Polityka zagraniczna Rosji nie jest funkcją racji stanu, ale polityki wewnętrznej. Jest w zupełności podporządkowana celowi nadrzędnemu, jakim jest trwanie Putina przy władzy. W przypadku narastania konfliktów wewnętrznych w kraju Putin będzie przenosił je na zewnątrz. Nic tak bowiem nie zbliża władcy do poddanych jak szybka, zwycięska wojna. Nowa wojna Kremla oznaczać będzie koniec porozumienia z mocarstwami.

Ten układ obowiązywać więc będzie dopóty, dopóki nie powstanie realne zagrożenie osobistej władzy Władimira Putina. Dlatego cechą nowego porządku będzie niski stopień jego instytucjonalizacji. Jego przyszłość zależeć będzie od losów obecnego gospodarza Kremla. Gdy Putina zabraknie, najpierw zmieni się system sprawowania władzy w Rosji, a potem w konsekwencji powstanie nowy układ równowagi w Europie. Wyłaniający się obecnie porządek można by nazwać Pax Putinum, gdyby słowo pokój było w tym kontekście na miejscu.

Autor jest historykiem filozofii. Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował w Kancelarii Prezydenta, Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Muzeum Auschwitz to nie miejsce politycznych demonstracji
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Zarzuty dla Morawieckiego. Historyczna sprawa, która podzieli Polskę
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Dlaczego Putin nie zatrzyma wojny? Jest kilka powodów
Opinie polityczno - społeczne
Ptak-Iglewska: Zazdrośćmy Niemcom frekwencji, najwyższej od czasów zjednoczenia
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Opinie polityczno - społeczne
Marek Cichocki: Kto sięgnie po władzę w Europie
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”