Sprawa szczecińska – gdy podczas zabiegu in vitro nasienie ojca połączono z komórką jajową nie jego żony, ale innej kobiety – nie jest, niestety, jednostkowym, dramatycznym błędem medycznym, ale... dowodem na głęboką patologię, jaką jest procedura in vitro. Bez wycofania się z finansowania biznesu zapłodnienia pozaustrojowego, a także zakazania poczęcia w szkle nie da się uniknąć podobnych, a być może o wiele większych skandali. Wykluczanie klinik z programu rządowego, kierowanie spraw do prokuratury nie uzdrowi sytuacji, ponieważ ona – z samej natury in vitro – pozostaje chora. I co gorsza, niszczy tkankę społeczną i rodzinę.
Sprawa matki i dziecka ze Szczecina jest doskonałym dowodem na potwierdzenie tej ostatniej tezy. Otóż w sensie ścisłym, prawnym kobieta, która twierdzi, że nie jest matką swojego dziecka, nie ma racji. Wedle polskiego prawa, zmienionego zresztą na potrzeby przemysłu in vitro, matką jest kobieta, która urodziła, a co do faktu narodzin nikt tu nie ma wątpliwości. A jeśli tak jest, to nie ma wątpliwości, że kobieta jest matką swojego dziecka, i nie ma powodów, żeby się z tym nie zgadzać.
Oczywiście mam świadomość, że większość czytelników z takim postawieniem sprawy się nie zgodzi, a i mnie nie jest ono bliskie. Każdy z nas ma świadomość, że macierzyństwo biologiczne to nie tylko sam fakt noszenia dziecka w swoim łonie i późniejszych narodzin, ale także pochodzenia biologicznego, genetycznego. Więzy krwi, a dziś powiedzielibyśmy – genów, fundują (choć go nie wyczerpują) rodzicielstwo. Prawo zaś, które tego nie dostrzega, rozmija się z rzeczywistością i ludzkimi najgłębszymi emocjami.