Pretensje do banków, a nie polityków

Frankowicze nie liczą na budżet państwa. To osoby w dużej mierze z klasy średniej. Potrafią nagłośnić swoje problemy. W 2013 roku przeważali wśród nich zwolennicy PO – mówi Marcinowi Piaseckiemu psycholog społeczny, Janusz Czapiński.

Aktualizacja: 13.04.2015 00:12 Publikacja: 12.04.2015 22:04

Duża część frankowiczów postrzega cały system bankowy jako jedną wielką korporację – uważa rozmówca

Duża część frankowiczów postrzega cały system bankowy jako jedną wielką korporację – uważa rozmówca „Rzeczpospolitej”. Na zdjęciu: protest stowarzyszenia Pro Futuris, Kraków, 24 stycznia 2015 r.

Foto: Fotorzepa/Piotr Guzik

Rzeczpospolita: Ile z osób, które wzięły kredyt mieszkaniowy we frankach szwajcarskich, może mieć problem z jego spłatą?

Moim zdaniem najwyżej jedna dziesiąta.

Dlaczego?

Gdyż tyle osób na spłatę kredytu we frankach przeznaczało co najmniej połowę swoich dochodów. One najbardziej są narażone na perturbacje. Oczywiście są wśród nich tacy, którzy mają na tyle wysokie dochody, że nie stanowi to dla nich jakiegoś poważnego problemu. Dane, które przytaczam, pochodzą z „Diagnozy społecznej" z 2013 roku, gdzie zderzyliśmy dwie grupy kredytobiorców – „frankowiczów" i „złotowiczów", czyli tych, którzy mają kredyt hipoteczny w złotych.

Złotowicze mają lepiej?

Pod niewieloma względami. Ale dwukrotnie mniejszy jest wśród nich odsetek tych, którzy na spłatę raty przeznaczają co najmniej połowę dochodu. Frankowicze też mają znacznie dłuższy czas spłaty kredytu. Po pierwsze dlatego, że był to wyższy kredyt, a po drugie – brali kredyty później.

Ale za to ogromna większość frankowiczów w przeciwieństwie do złotowiczów w 2013 roku dysponowała całkiem solidną poduchą, która mogła amortyzować kłopoty finansowe.

Bardziej solidnie spłacali kredyty?

Wtedy jakiekolwiek problemy ze spłatą kredytu miało 3 proc. frankowiczów, czyli dwukrotnie mniej niż złotowiczów. Generalnie rzecz biorąc, sytuacja materialna frankowiczów, zarówno jeżeli chodzi o dochody gospodarstwa domowego na osobę, jak i ich osobisty dochód, była o jedną czwartą lepsza niż złotowiczów.

Kredytobiorcy we frankach mogli wziąć większy kredyt niż złotowicze.

To prawda i inwestowali w mieszkania większe, o wyższym standardzie albo w domy. Złotowicze mieli bardziej umiarkowane apetyty na szybki awans mieszkaniowy. Dwie trzecie frankowiczów wzięło kredyt hipoteczny przekraczający ich trzyletnie dochody, wobec połowy zlotowiczów znajdujących się w takiej sytuacji.

Frankowicze – co to za ludzie?

Niedawno na potrzeby innych badań niż „Diagnoza społeczna" zajmowałem się definiowaniem polskiej klasy średniej. Przyjąłem dosyć ostre kryteria: wyższe wykształcenie, znacznie wyższy od przeciętnej dochód i praca w zawodach kreatywnych (lekarze, prawnicy, informatycy, artyści, dziennikarze itp.), i wyszło mi, że w tejże klasie średniej jest dwukrotnie więcej frankowiczów niż złotowiczów. Frankowicze to ludzie nieźle sytuowani, pracujący w atrakcyjnych zawodach. Mieszkają w największych miastach, powyżej 500 tysięcy mieszkańców, są przy tym młodsi od złotowiczów. Jeżeli chodzi o standardowe umiejętności – frankowicze dwukrotnie częściej znają angielski niż złotowicze. Wszystko to składa się na – mówiąc językiem ekonomistów – zasoby. Frankowicze dysponują znacznie większymi zasobami do przeżycia niż złotowicze. Jeśli chodzi o to, czy bieżący dochód wystarcza na wszystko i czy kredytobiorcy jeszcze mogą oszczędzać, to przewaga frankowiczów jest ponadtrzykrotna. Jeżeli chodzi o typ gospodarstwa domowego – wśród frankowiczów dominują małżeństwa z jednym lub dwójką dzieci. Ale już nie z większą liczbą potomstwa.

Ci z trójką dzieci już nie brali kredytu we frankach?

Frankowicze są generalnie młodsi, na życiowym rozbiegu. Niewykluczone również, że jest to ta kategoria osób, która ma mniejszy apetyt na większą liczbę dzieci. To są ludzie bardziej niż złotowicze ustawieni życiowo i z takim mocno zamkniętym planem na życie. Do dopełnienia tego planu w jakimś momencie brakowało im tylko własnego dachu nad głową.

Ten dach nad głową teraz mają, ale mają też kredyt, którego wartość w złotych wzrosła. Jak definiują swój problem?

Jeżeli chodzi o większość z nich, ten problem ma charakter czysto psychologiczny. Jest taka twarda prawidłowość – jeśli coś tracisz niezależnie od poziomu, od jakiego startujesz, to przeżywasz to silniej, niż gdybyś biedował od początku. Problem frankowiczów to emocje związane z faktem, że zaczęli tracić. Walą im się różne plany życiowe: kupno nowego, lepszego samochodu albo wyjazd z rodziną na długie wspaniałe wakacje na Karaiby. Już ich na to nie stać. Wykazują reakcję emocjonalną – straciłem. Jeżeli straciłem, a nie ja zawiniłem, to jest pytanie, kto zawinił.

A kto zawinił?

Wyraźnie wynika to z e-maili, które dostałem po mojej prezentacji portretu frankowicza na marcowym Forum Bankowym. Frankowicze teraz zaczynają szczegółowo analizować umowy, swoje relacje z bankiem i instrumenty, którymi bank się posługiwał, kiedy oni ten kredyt brali. Po fakcie dochodzą do wniosku, że zostali przez bank wpuszczeni w maliny. Jeśli więc mają pretensje, to do banków. I od banków oczekują takiej polityki i uruchomienia takich programów, które im ulżą. W ten sposób banki naprawią swoją winę, dokonają ekspiacji.

Liczą, że banki dadzą im pieniądze?

Tak, ulżą im finansowo. Część frankowiczów ma nawet takie przekonanie, że banki im oddadzą to, co ukradły.

Z innych badań prowadzonych wśród kredytobiorców wynika jednak, że 80 proc. klientów banków miała świadomość ryzyka. A teraz chcą walczyć z bankami, które im tych kredytów udzieliły.

Duża część frankowiczów postrzega cały system bankowy na świecie jako tak naprawdę jedną wielką korporację. A kto spowodował, że ryzyko kursowe stało się ciałem? Bank centralny Szwajcarii. Czyli to wszystko jest jedną bankową sitwą. Oczywiście klient mógł być uprzedzany, że istnieje ryzyko kursowe. Ten sam klient, kiedy spoglądał w przeszłość na notowania franka, widział, że należały one do najbardziej stabilnych. A tu kurs się zmienił w wyniku decyzji szefostwa jednego z banków. To zwalnia frankowicza z poczucia odpowiedzialności za to, czego teraz doświadcza, czyli spadku materialnego standardu życia. Generalnie: banki zawiniły i niech naprawią moją krzywdę.

Nie zawiniło też państwo, które dopuściło do takiej sytuacji...

Oni nie liczą na budżet państwa i nie chcą wyciągać od państwa pieniędzy. Nie mają żalu ani do KNF, ani do pani premier, ani do któregokolwiek z polityków.

Czyli liczą na pomoc wyłącznie banków?

Tak, ale jedno zastrzeżenie: jeśli ktokolwiek miałby się pochylać nad trudną sytuacją kredytobiorców w Polsce, to moim zdaniem należałoby się pochylać nad wszystkimi, niezależnie od waluty kredytu. Należałoby bardzo szczegółowo zbadać sytuację finansową kredytobiorców i przyjąć pewne zasady, które umożliwiłyby im przetrwanie najtrudniejszego okresu.

Dlaczego cała awantura dotyczy frankowiczów, a nikt nie mówi o złotowiczach?

Frankowicze to ludzie w dużej mierze z wyższej klasy, w tym z mediów. Potrafili stworzyć silne lobby medialne i częściowo także polityczne, ponieważ połowa z nich w 2013 roku sympatyzowała z PO. Tych sympatyków Platformy wśród frankowiczów było dwukrotnie więcej niż zwolenników PiS. Dysponują znacznie lepszymi mechanizmami nagłośnienia swoich problemów. Tylko że oni nie muszą się martwić, że za chwilę ktoś ich wykwateruje z miejsca, w którym mieszkają, czy że ktoś im zabierze dom, na który wzięli kredyt.

W razie kłopotów mogą żyć z oszczędności?

Niemal dwukrotnie więcej frankowiczów niż złotowiczów ma oszczędności w wysokości co najmniej trzymiesięcznych dochodów. Prawie trzykrotnie większa od złotowiczów jest grupa, która ma oszczędności w wysokości co najmniej trzyletnich dochodów. To zadziwiające – frankowicze wzięli bardzo wysokie kredyty na długi okres, mając pokaźne oszczędności. Rodzi się pytanie, jakiego dokonali rachunku, wchodząc w ten ryzykowny kredyt? Widocznie wtedy kalkulowali racjonalnie – ten kredyt jest tak tani, że ja na bieżącą spłatę jestem w stanie zarobić ze swoich oszczędności.

Na co frankowicze są najbardziej wrażliwi pod względem finansowym? Na utratę pracy?

Załamanie na rynku pracy frankowiczów raczej nie dotknie. To są specjaliści, mają różnego rodzaju zasoby i nawet jeżeli zostaną zwolnieni z pracy, dosyć szybko znajdą kolejne zajęcie. Znają języki, są wykształceni, stosunkowo młodzi, obrotni, rzutcy, mają coś do zaoferowania potencjalnym pracodawcom. Głównym zagrożeniem jest zatem to, że oni rozpoczęli różne inne inwestycje w swoim życiu poza mieszkaniowymi. I nie będą mogli ich dokończyć – na przykład posłali dzieci na studia za granicę. Jeśli nie zwiążą końca z końcem, to jakby utopili te pieniądze już włożone w tego rodzaju inwestycje. Nie obawiam się natomiast, że frankowicze będą zmuszeni pójść do opieki społecznej – co najwyżej jakiś bardzo niewielki odsetek. Większość będzie miała poczucie zawodu życiowego. Będzie czuła krzywdę, że sprawy nie idą tak, jak miały iść, przez tych szubrawców bankowców.

Co się będzie działo dalej? Jaki pan przewiduje scenariusz?

W styczniu i jeszcze nawet w lutym mieliśmy do czynienia z szokiem frankowym. Także w sensie czysto psychologicznym. Tak jak w przypadku każdego szoku z czasem zaczęły się doskonalić mechanizmy zaradcze. Czyli – dochodzi do oswojenia z faktami, przearanżowania życia, szukania sposobu wyjścia z trudnej sytuacji. Z czegoś trzeba było zrezygnować, nową sytuację zaczyna się oswajać i adaptować. Pojawiły się też pewne ukłony ze strony banków w stronę frankowiczów. Chyba zatem dojdzie do jakiegoś spotkania obu stron. Ale jeśli z tego spotkania będą wynikały jeszcze dalej idące ukłony banków, to od razu dołączy się grupa złotowiczów, którzy zaczną zadawać bardzo niewygodne pytanie: dlaczego my jesteśmy w inny sposób traktowani?

Czy frankowicze będą tematem kampanii wyborczej?

Nie – ponieważ nie obarczają odpowiedzialnością za swoją sytuację polityków. Sytuacja finansowa frankowiczów nie ma związku z ich sympatiami politycznymi. Zresztą w którymś momencie politycy PO próbowali manifestować taką empatię wobec nich, apelowali do banków o przeprowadzenie bardziej śmiałych operacji ułatwiających życie frankowiczom. Nic to nie dało.

—rozmawiał Marcin Piasecki

Prof. Janusz Czapiński jest psychologiem społecznym, wykładowcą akademickim, wieloletnim kierownikiem badań panelowych „Diagnoza społeczna", prorektorem Wyższej Szkoły Finansów i Zarządzania w Warszawie

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne