Historię tę opowiada pierwsza w dziejach Państwa Środka superprodukcja science fiction „Wędrująca Ziemia”. Jej premiera na początku tego roku spotkała się z entuzjazmem państwowych mediów, które przy każdej okazji podkreślały, że film ten idealnie obrazuje „wspólnotę losów” (community of common destiny) całej ludzkości.
Te słowa znalazły się również w tytule pierwszego filmu poświęconego Nowemu Jedwabnemu Szlakowi. „Common destiny”, którego oficjalna premiera odbyła się kilkanaście dni temu, jest już jednak tak daleki estetyce science fiction, jak to tylko możliwe. To dokument przedstawiający historie z życia kilkorga bohaterów mieszkających w Kenii, Chile, Hiszpanii i Chinach, mogących dzięki Inicjatywie Pasa i Szlaku spełniać swoje marzenia; pokonywać ograniczenia przestrzeni i kulturowych barier. Odkrywających, że dzielące ich różnice nie mają znaczenia w obliczu łączącej wszystkich ludzi wspólnoty losów.
Bo „wspólnota losów” to przede wszystkim oficjalna nazwa strategii zapoczątkowanej przez Hu Jintao i rozwijanej przez obecnego przywódcę Chin Xi Jinpinga. Strategii, którą w największym uproszczeniu można nazwać globalizacją 2.0. Świat ma się stać jeszcze ciaśniejszy i bardziej jednolity. I oczywiście, co za tym idzie, coraz bezpieczniejszy. Milczy ona jednocześnie w najważniejszej kwestii – kto ma być gwarantem tego systemu. Gwiazdą, wokół której zaczną krążyć orbity nowego, globalnego układu.
I właśnie w tym miejscu, kiedy reguły dyplomacji każą zamknąć usta, zaczyna mówić język propagandy. I opowiada o starym, nieprzewidywalnym, wypowiadającym bezsensowne wojny handlowe, gasnącym słońcu Stanów Zjednoczonych. I o tym, że od jego blasku trzeba uciekać, najlepiej superszybką infrastrukturą Nowego Jedwabnego Szlaku. To historia z happy endem, bo globalny porządek doczekuje się w końcu pojawienia lepszego i bardziej stabilnego środka ciężkości. Słońca, które – a jakżeby inaczej – wstaje na wschodzie.