Okazuje się, że Unia Europejska pozwala swoim członkom na zaledwie 35 dni w roku, gdy powietrze jest w określonym stopniu zanieczyszczone. A u nas kilkanaście miast już parę dni temu ową magiczną liczbę dni przekroczyło.

Przez moment niepokoiłem się, że sprawą zajmie się Komisja Europejska, która nałoży na Polskę sankcje lub nawet Komisja Wenecka, która wezwie Trybunał Konstytucyjny do odrzucenia pisowskiego smogu (rzecz jasna w głosowaniu nie powinni brać członkowie TK wybrani w tej kadencji Sejmu). Ale gdy dotarłem do dyrektywy (nr 2008/50/WE z dnia 21 maja 2008 r. w sprawie jakości powietrza i czystszego powietrza dla Europy, nazywanej Dyrektywą CAFE), uspokoiłem się.

Nie ma mowy o interwencji eurokratów z Brukseli ani prawników z Wenecji. Unia Europejska żąda jedynie, aby państwa członkowskie same ukarały podmioty odpowiedzialne za zanieczyszczanie powietrza. „Przewidziane kary powinny być skuteczne, proporcjonalne i odstraszające”- groźnie zalecają autorzy dyrektywy.

Oczywiście można „odstraszającymi karami” potraktować obywateli, którzy palą oponami i kaloszami w nieekologicznych piecach. Można też ukarać kominy fabryczne. I nałożyć mandaty na urzędników miejskich, którzy nie potrafią powstrzymać smogu. Radziłbym jednak polskiemu rządowi, aby zaczął od przykładnego ukarania Matki Natury. Jeśli bowiem ktoś (coś) odpowiada za tę serię 35 dni smogu nad krajem to właśnie ona. Gdyby nie fala mrozów i bezwietrzna pogoda, to przecież problemów ze smogiem byśmy nie mieli. Czego dowód mamy dziś: wichury nad Polską rozpędziły smog i możemy nie martwić się brukselskimi zakazami.

Unię Europejską zachęcałbym jednak teraz do wydania dyrektywy zakazującej ściśle ograniczającej liczbę mroźnych dni, w czasie których może dochodzić do samochodowych stłuczek na śliskiej nawierzchni. Byłoby to konsekwentne rozwinięcie wcześniejszych przepisów.