Wujek dojechał na działkę nad morzem w 2,5 godz. Z Warszawy – podobno 400 km. Takie przechwałki na porządku dziennym były pewnie też w innych polskich rodzinach. I w sumie to nawet nie dziwiło w latach 90. – czasach chorobliwej potrzeby potwierdzania własnego statusu, a co o nim lepiej świadczyło niż szybka, zachodnia fura?

Przez 30 lat w Polsce zmieniło się właściwie wszystko, drogi też – mamy ekspresówki, autostrady, obwodnice. Nie zmieniły się tylko nasze przyzwyczajenia za kierownicą. Wciąż nie udało nam się zrozumieć, że dużo więcej mówi o nas to, czy przestrzegamy przepisów, niż to, czy stać nas na szybki wóz. Tak, na taki dziś stać wielu, a niewielu wciąż stać na kulturę za kółkiem.

Skoro nie zmieniamy się sami, nie dziwmy się, że do odpowiedzialności poczuło się wreszcie państwo i będziemy płacić teraz wyższe mandaty. Ale samo zaostrzanie kar na drogach nie wystarczy – potrzebujemy pracy u podstaw, bo jak kierowcy mają szanować pieszych na jezdni, skoro nie szanują ich nawet na chodniku, parkując, gdzie popadnie?

Ograniczenie prędkości, surowsze karanie i bezpieczniejsza infrastruktura – to trzy punkty, od których zależy bezpieczeństwo ruchu drogowego. I nie można pominąć żadnego z nich. Niestety, wciąż nie jest to dla wszystkich oczywiste. Trudno zrozumieć upór, z jakim wielu dalej chce dyskutować o sprawdzonych rozwiązaniach, podpierając się argumentami, że „u nas to się nie sprawdzi". Jasne, w Jaworznie, gdzie dzięki zmianom infrastruktury drogowej udało się właściwie wyeliminować wypadki śmiertelne, mieszkają pewnie ufoludki, niemające nic wspólnego z resztą Polaków.