Kilka lat po opublikowaniu bestsellera „Powstanie klasy kreatywnej", w którym Richard Florida wprowadził pojęcie klasy kreatywnej, ukazała się jego kolejna książka „Wędrówki klasy kreatywnej: nowa globalna walka o talenty" na temat korzyści ekonomicznych wynikających z mobilności klasy kreatywnej. W tym samym czasie AnnaLee Saxenian z Uniwersytetu Stanforda opublikowała książkę „The New Argonauts: Regional Advantage in a Global Economy". Obie publikacje poświęcone są mobilności talentów, która jest jednym ze źródeł zamożności społeczeństw.
Zdolni ludzie podróżujący do technologicznych hubów przynoszą tam swój talent, sami się bogacą i pomagają bogacić się innym. Wszyscy o tym wiedzą od dawna, ale wielu oburza się na drenaż mózgów. Florida i Saxenian piszą jednak o tym, że przepływ talentów i wiedzy nie odbywa się tylko w jednym kierunku. Przytaczają liczne przykłady pokazujące, jak mobilność talentów doprowadziła do powstania centrów nowoczesnych technologii w Izraelu, Chinach i na Tajwanie. Autorzy nie mają wątpliwości – mobilność ułatwia koncentrację bogactwa, ale także umożliwia jego dystrybucję i globalizację.
Przyspawani do macierzy
Od kilku miesięcy w polskim środowisku akademickim toczy się dyskusja na temat mobilności uczonych, zaliczanych przez Floridę do klasy kreatywnej. Prawie nie słychać w niej argumentów za mobilnością. Liczne są natomiast, często dramatycznie brzmiące, argumenty przeciwko niej, a przede wszystkim przeciwko jej wymuszaniu. Wszystkie formułowane są z punktu widzenia pracownika nauki, który nie widzi potrzeby opuszczania gniazda: po co jechać z Warszawy na prowincję, gdy tylko tu mam dobre warunki rozwoju. Dlaczego mam jechać do Anglii, gdzie nie stać mnie na opiekę nad dzieckiem, podczas gdy tu, w Krakowie, mam teściową na emeryturze. Po co w ogóle gdzieś jeździć, gdy jest Skype i można współpracować przez internet. I tak dalej. A cały świat krąży.
Adwokatami mobilności nie są też władze akademickie. Czasem wspomną o niej z obawy, że w przyszłości może ona mieć wpływ na ocenę uczelni, a przez to na wysokość dotacji. Jednocześnie wśród propozycji reform mobilność jest jednym z głównych postulatów. W projektach reformy 2.0 mówi się wręcz o obowiązku opuszczenia macierzystej uczelni po uzyskaniu doktoratu na kilka lat.
Obawiam się, że wymuszanie mobilności ustawą niewiele zmieni. Pracownicy i pracodawcy, którzy nie rozumieją jej sensu i nie widzą potencjalnych pozytywnych skutków, będą przepisy bojkotować lub omijać. Dodatkowo tocząca się w Polsce dyskusja dotyczy niemal wyłącznie mobilności stażowej, polegającej na tym, że uczony – na ogół młody – wyjeżdża z „macierzystej uczelni" na krótszy lub dłuższy staż do zagranicznego ośrodka naukowego w celu poszerzenia horyzontów oraz zdobycia doświadczenia i dodatkowej wiedzy. Ograniczenie debaty do tego rodzaju mobilności jest wyrazem głęboko zakorzenionego w polskiej kulturze akademickiej przywiązania do „uczelni macierzystej".