Bo stadiony są dla „kochających swoje drużyny i gotowych za nie walczyć kibiców, a nie dla tatusiów z synkami". W ostatnich latach nasz rząd, w ramach narodowego programu wstawania z kolan, najwyraźniej zgodził się z powyższym poglądem.
Teraz też nie będę próbował podsumowywać kolejnego wybitnego występu naszej reprezentacji. Podzielę się jedynie dwiema refleksjami ekonomisty. Pierwsza ma charakter ogólny i wiąże się z perspektywami rozwoju kraju. Wszyscy widzą, w jaki sposób działa polska piłka nożna. Niebezpieczne stadiony, na których rządzą rozwydrzeni kibole. Nędzne kluby, źle zarządzane i niezdolne do uporządkowania finansów (jedyny pomysł to sprzedaż za granicę wyłowionych talentów). Zawodnicy, których główną motywacją jest zostać właśnie w ten sposób sprzedanym. Działacze piłkarscy (ciągle te same twarze, zmieniające się tylko miejscami), którym najwyraźniej taka mętna woda odpowiada... Wszyscy to widzą. A mimo to przed każdymi mistrzostwami ma miejsce wybuch głębokiej wiary, że tym razem na pewno drużyna co najmniej dojdzie do finału. Po czym przychodzi rozczarowanie i na bardzo krótko pojawia się pytanie: dlaczego ze zgniłych, nędznych korzeni nie wyrosła wspaniała roślina? Jest to niepokojące, bo ukazuje kompletny brak zrozumienia dla pozornie oczywistego faktu, że w każdej dziedzinie dla osiągnięcia wyniku potrzebne są nakłady, dobra organizacja i systematyczna praca. I w futbolu, i w gospodarce.