Gdy zostaną one już zaspokojone, wówczas w przestrzeń idzie informacja, że na razie odpowiednia ustawa nie będzie procedowana. Problemem jest to, że te nasze wewnętrzne gry są pilnie obserwowane na zagranicznych rynkach. A kolejnym problemem może stać się również to, że zwolennicy walki z zagranicznymi koncernami mogą w końcu zmusić rząd do działania. Stracą na tym wszyscy.
Sekwencja powtarza się od wielu miesięcy. Najpierw któryś z ministrów zapewnia, że na razie w agendzie prac nie ma ustawy dekoncentracyjnej. Tak, pracowano nad tym pomysłem, lecz oficjalny projekt nie istnieje. Później któreś z mediów należących do międzynarodowego koncernu wypuszcza w świat kłopotliwą dla władzy publikację. Wówczas oficjele znowu zabierają głos i okazuje się, że owszem, projekt ustawy jest, czeka w biurku, a wdrożenie odpowiednich przepisów jest palącą sprawą.
Całkiem niedawno podobną deklarację złożył wicepremier i minister kultury Piotr Gliński. Nietrudno się domyślić, że padła ona po opublikowaniu przez Onet nagrań premiera Morawieckiego. Wicepremier zapewnił, że dekoncentracja będzie przeprowadzona w sposób, cytuję, cywilizowany i praworządny.
Konia z rzędem temu, kto pokaże, w jaki sposób, nie łamiąc konstytucji i unijnych regulacji, dokonać przemeblowania na rynku polskich mediów. Jak zmusić zagranicznych wydawców, by pozbyli się swojej własności na rzecz – no właśnie, czyją? Kto miałby zainwestować w coraz trudniejszy biznes, jakim są media, w szczególności papierowe? Trudno mi sobie wyobrazić, by w kolejce do Bauera bądź RASP ustawiali się polscy przedsiębiorcy. Być może rządzącym świta pomysł zaprzęgnięcia do „polonizacji" mediów spółek Skarbu Państwa? Wiele z nich nie wytrzymałoby zapewne tego ciężaru.
Zwolennicy koncepcji dekoncentracji (nie tylko politycy) zdają się nie dostrzegać absurdów, do których ona prowadzi. Zacznijmy od podstaw: jak zdefiniować dobrą polską firmę, która będzie miała zaszczyt złamać dominującą pozycję złych zagranicznych wydawców? Jeśli być konsekwentnym, to nie powinna być to żadna ze spółek giełdowych, bowiem nie ma gwarancji, że akcji nie kupi jakiś zagraniczny podmiot. Co zaś począć, jeśli kapitał będzie polski, ale spółka należy do holdingu zarejestrowanego na Cyprze? To polski przedsiębiorca czy nie? Próby definiowania firm według narodowości kapitału w realiach wspólnego rynku są skazane na porażkę.