Katedra pisania recept

Poszedłem z receptą do apteki i znowu nie przyjęli. Była źle wypełniona. Recepta, nie apteka. Sklepy z lekami są wypełnione, aż do trzaśnięcia ścian. Suplementami diety.

Publikacja: 09.06.2019 21:00

Katedra pisania recept

Foto: Adobe Stock

O to już dbają komiwojażerowie z upominkami. Jakby mi nocą drgała noga, to mam na to pięć rodzajów pastylek. Ale gdyby ktoś dla odmiany w aptece chciał kupić lek, to pojutrze, jak przyślą z hurtowni. Czyli jak umierać, to w hurtowni.

Ale do tematu – źle wypełniona była recepta. Ponieważ zdarzyło mi się to nie pierwszy raz, zapytałem magister, ile recept dziennie odrzuca? „No, tak z kilkanaście". W drugiej aptece, gdzie znów próbowałem (bez skutku), powiedzieli mi, że odrzucają jakieś 5 proc. Czyli zjawisko jest, hm, częste. Zastanówmy się, jaka być przyczyna? No, nie nadgorliwość farmaceutów, bo od sprzedanego leku biorą prowizję. Nie taką wprawdzie, jak od cukierka na drgającą nogę, ale zawsze.

Czyli mylą się lekarze. Dlaczego? Prawidłowe wypisanie recepty to w końcu żadna sztuka. Tam są najwyżej dwa, trzy momenty na skuchę. A jednak się nie udaje. Jeżeli po sześciu latach studiów doktor nie umie policzyć, ile miligramów ma opakowanie, to jest coś nie tak albo ze studiami, albo z lekarzem. Może trzeba na ostatnim roku wprowadzić przedmiot „wypełnianie recept" i jak nie zda, wyrzucić głąba? Bądź dać mu dyplom, ale tylko do Anglii. Tam się w 10 minut nauczy, jak wypisać recepty, bo to za funty.

Często w gabinetach wisi oprawiony dyplom doktora. Jak się okazuje, bywa to czek bez pokrycia. Gdyby więc zamiast niego powiesić tablicę z wzorem wypisanej recepty, to miałby ściągę? Tak jak w rzeźniach wisi dla rolników wzór faktury na sprzedaż trzody.

Ale pomyślmy dalej. Zdarza się czasami, że medyk wypisuje recepty znajomym. No cóż... Robi to po przyjacielsku, więc wolno mu niechlujnie, bo za darmo. Myśleć też nie musi, bo mu nazwę leku i pacjenta podpowie ten znajomy. Najlepiej, gdyby całą receptę wypisał ten właśnie znajomy, bo przynajmniej jemu zależy. A kolega lekarz tylko trzaśnie pieczątkę. Ale może – ciężki zarzut – błędne wypisywanie recept się opłaca? No bo przyjmuje pacjenta, za którego w końcu ktoś płaci, pisze mu złą receptę i ten pacjent musi do niego wrócić. Po poprawną receptę. Czasem parę razy. A to już następna wizyta.

A w ogóle to, jeśli doktor nie potrafi wypisać recepty, to czy można mu wierzyć, że poprawnie wybrał lek? Albo znalazł właściwą chorobę? No, skąd! Włos się jeży i noga drga. Ale na to akurat są pastylki bez recepty.

O to już dbają komiwojażerowie z upominkami. Jakby mi nocą drgała noga, to mam na to pięć rodzajów pastylek. Ale gdyby ktoś dla odmiany w aptece chciał kupić lek, to pojutrze, jak przyślą z hurtowni. Czyli jak umierać, to w hurtowni.

Ale do tematu – źle wypełniona była recepta. Ponieważ zdarzyło mi się to nie pierwszy raz, zapytałem magister, ile recept dziennie odrzuca? „No, tak z kilkanaście". W drugiej aptece, gdzie znów próbowałem (bez skutku), powiedzieli mi, że odrzucają jakieś 5 proc. Czyli zjawisko jest, hm, częste. Zastanówmy się, jaka być przyczyna? No, nie nadgorliwość farmaceutów, bo od sprzedanego leku biorą prowizję. Nie taką wprawdzie, jak od cukierka na drgającą nogę, ale zawsze.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację