Tak bezprecedensowego wzrostu poczucia zawodowego bezpieczeństwa Polacy nigdy nie doświadczyli. Błyskawicznie przeszliśmy od sytuacji, gdy człowiek szuka pracy, do sytuacji, gdy praca szuka człowieka.

Ale dane GUS i opinie ekonomistów nie pozostawiają złudzeń. Bezrobocie spada coraz wolniej. Zbliżamy się do momentu, gdy bezrobotnych znów zacznie przybywać. Mamy już za sobą taką lekcję. W sierpniu 1998 r. stopa bezrobocia (nieco inaczej liczona) sięgnęła 9,5 proc., by w 2004 r. przekroczyć 20 proc.

Gdy dodamy do tego jeszcze inne zjawiska – rosnącą inflację, wyższe stopy procentowe utrudniające pozyskiwanie kapitału czy wyższe koszty (m. in. zatrudnienia), nasuwa się prosty wniosek – gospodarka albo jest u szczytu cyklu koniunkturalnego, albo wręcz już go przekroczyła. Oznacza to, że zmiana trendu na rynku pracy zbliża się coraz większymi krokami.Widać to też po lekturze wiadomości napływających ze świata. BMW zapowiedziało w piątek zwolnienie 8 tys. osób, prawie 2,5 tys. straci pracę w Novartisie, ponad 4 tys. w Bristol Myers, kolejne 3 tys. w Bank of America. Ta lista z tygodnia na tydzień staje się coraz dłuższa. Wszystkie te firmy zwalniają, by ciąć koszty, a tną koszty, by poprawiać wyniki finansowe. Oznacza to zwykle, że albo popyt na ich produkty i usługi spada, albo po prostu przeinwestowały. Każdy z tych wariantów to zła informacja dla kontrahentów. A gdzieś w długim łańcuchu powiązań biznesowych znajdują się też firmy działające nad Wisłą. I ludzie, którzy w nich pracują.

Z różnych badań wynika, że ok. 70 proc. Polaków nie boi się utraty pracy. Może nie warto, by już zaczęli się obawiać bezrobocia. Ale warto, by zaczęli swoją pracę bardziej szanować. Niedługo może być o nią dużo trudniej.