Kontrakt na duszę Tomasza Lisa

Co kieruje Tomaszem Lisem? Czy wiarygodnie brzmi zapowiedź misji, jaką podejmuje, by wprowadzić w telewizji publicznej pluralizm? Czy poświęcenie w wydaniu Lisa jest godne zaufania? – zastanawia się szef OmnicomMediaGroup

Publikacja: 14.01.2008 01:25

Kontrakt na duszę Tomasza Lisa

Foto: Rzeczpospolita

Tomasz Lis, czołowy publicysta otwarcie stawiający się na czele antypisowskiego frontu odmowy, autor “PiS-neylandu”, przechodzi do Telewizji Publicznej, instytucji utożsamianej z formacją polityczną, którą tak wytrwale i bezkompromisowo krytykował. Konia z rzędem temu, kto miesiąc temu nie wybuchnąłby gromkim śmiechem na sugestię, że Lis będzie kolegą z pracy Patrycji Koteckiej i Doroty Maciei, a jego szefem zostanie prezes Andrzej Urbański.

Co kieruje Tomaszem Lisem? Czy wiarygodnie brzmi zapowiedź misji, jaką podejmuje, by wprowadzić w tej instytucji pluralizm? Czy walenrodyzm i idące za nim poświęcenie są w wydaniu Tomasza Lisa godne zaufania? Czy to względy komercyjne i niebywale hojna oferta publicznego nadawcy stanowią podstawową motywację wybitnego dziennikarza? Moim skromnym zdaniem ani jedno, ani drugie. Paradoksalnie Tomasz Lis nie miał wyboru. Telewizja Publiczna to dla niego nie tylko nadzwyczajnie lukratywny kontrakt, ale także wymarzone miejsce dla jego dziennikarskiej gwiazdy. Szkoda tylko, że trzeba było tak dużo wysiłku, by z mizernym skutkiem taką woltę uwiarygodnić opinii publicznej. Cóż, nie ma róży bez kolców.

Trudno wyobrazić sobie, że Tomasz Lis wraca po wyborach do Polsatu. Zbyt dużo chyba ujawnił na temat swojego odejścia. Głosząc tezę o politycznych powodach zdjęcia z anteny prowadzonego przez niego “Co z tą Polską”, postawił swego pracodawcę w bardzo niezręcznej sytuacji. Nie sądzę, by dzisiejsza decyzja o powrocie do TVP w jakikolwiek sposób podważała wiarygodność Lisa, gdy jednoznacznie wskazywał polityczne powody swego odejścia z Polsatu. Niezależnie od tego, czy miał rację, czy też nie, trudno wyobrazić sobie jego powrót do stacji Zygmunta Solorza.

Polsat nie jest pierwszym pracodawcą, z którym Lis rozstawał się w konflikcie. Jego odejście z TVN zakończyło się trwającym dwa lata procesem, któremu kres położyła ugoda z dawnym pracodawcą. Fakt, że Tomasz Lis się zdecydował na postawienie się w centrum zainteresowania opinii publicznej w związku z procesem o odszkodowanie w wysokości trzymiesięcznych zarobków, jakiego domagał się od stacji, świadczy o jego wrażliwości na kwestie finansowe.

Nie jest tajemnicą, że Lis negocjował ze swoim byłym pracodawcą powrót na łono TVN. Jak podaje piątkowy “Dziennik”, a za nim portal Wirtualne Media, “Kierownictwo TVN jeszcze do czwartku wieczorem było pewne, że Tomasz Lis przyjmie od nich propozycję prowadzenia autorskiego programu, który miał być emitowany w niedzielę wieczorem. Propozycja dotyczyła także jego aktualnej żony Hanny Lis, którą zaproszono do udziału w siódmej edycji “Tańca z gwiazdami”. Informacja o tym, że Lis wybrał ofertę TVP, zszokowała menedżerów z TVN”.

Myślę, że menedżerów TVN zszokował nie tylko sam wybór ich byłej gwiazdy, ale przede wszystkim, delikatnie mówiąc, mało elegancki sposób zakończenia negocjacji i wysokość konkurencyjnego kontraktu. Jak podaje “Dziennik”, wynagrodzenie Lisa wynosi 70 tysięcy złotych miesięcznie. Jest to na warunki rynku telewizyjnego wyjątkowo wysoka stawka. Według nieoficjalnych informacji największe gwiazdy szklanego ekranu mogą liczyć w stacjach komercyjnych na 50 – 70 tysięcy złotych miesięcznego wynagrodzenia. Tyle właśnie odbierał Lis w momencie odejścia z TVN w 2004 roku, a stawki wynagrodzeń w tej stacji raczej od tego czasu nie wzrosły.

TVN nie cierpi na brak rozpoznawalnych twarzy. Sama stacja ma nieprawdopodobnie sprawny mechanizm kreowania osobowości telewizyjnych. Przy coraz korzystniejszej relacji popytu do podaży ograniczenie gwiazdorskich gaży w TVN nie dziwi. Tajemnicą poliszynela jest, iż komercyjny nadawca próbuje zrekompensować ten fakt, przymykając oko na udział swoich gwiazd w różnego rodzaju przedsięwzięciach komercyjnej natury, od publikacji książek po udział w reklamach. Układ jest dość czytelny i chyba fair: my z ciebie robimy gwiazdę, ty masz możliwość chałturzenia na boku. Wartość rynkowa gwiazd wykreowanych przez TVN jest olbrzymia. Jak wykazał ostatnio w swoim sondażu “Newsweek”, mogą one liczyć na kontrakty reklamowe sięgające kilkuset tysięcy złotych.

Taki mechanizm nie działa w przypadku Tomasza Lisa. Lis od początku swej kariery dbał o to, by w maksymalnym stopniu nie musieć zawdzięczać nic nikomu. Książki publikował od dawna, i to bez wyraźnego związku z prowadzonym przez siebie programem. “Co z tą Polską” to pierwotnie tytuł książki, a potem dopiero programu. W przypadku większości gwiazd autorów jest dokładnie odwrotnie. Po rozstaniu z Polsatem Lis podjął się przedsięwzięcia bez precedensu – kontynuacji własnego show w Internecie. W międzyczasie założył własną firmę producencką. W coraz większym stopniu dbał o to, by jego wartość rynkowa w coraz mniejszym stopniu była wynikiem współpracy z konkretną stacją.

Po paru latach Lis miał do sprzedania nie tylko własne nazwisko i twarz, ale nazwę i koncept programu wraz z zapleczem realizatorskim koniecznym do jego wyprodukowania. Tomasz Lis to nie tyle dziennikarz, ile – wzorem wielkiej gwiazdy dziennikarstwa zza oceanu Oprah Winfrey – przedsiębiorstwo dziennikarskie. Ono także jest partnerem TVP. Publiczna stacja zdecydowała się bowiem na coś, co jest złamaniem własnych reguł, na coś, na co nie zdecydowałby się prawdopodobnie TVN. TVP podpisała równolegle umowę z firmą producencką prowadzącego program.

“Według tego dokumentu za każdy odcinek TVP zapłaci jej 76 tys. zł. Jak na telewizję publiczną – dość dużo. Jest jednak jeszcze jeden element: firma Lisa będzie tylko współproducentem programu. Największe koszty, jak np. za budowę scenografii, studio, kamery, światło i obsługę, poniesie sama telewizja. Przeznaczyła na to 300 tys. na start i 60 tys. na każdy odcinek. W sumie daje to 136 tys. kosztów jednego odcinka.

Koszty firmy Lisa ograniczą się więc do materiałów dziennikarskich i wynagrodzeń dla redaktorów i producentów. Ile z otrzymywanych przez jego firmę 76 tys. za odcinek może być jej zyskiem? Oficjalnie do ośmiu procent. Ale prawie wszyscy producenci współpracujący z TVP, z którymi rozmawiał “Dziennik”, twierdzą, że realna marża to od 30 do 40 proc. A więc w przypadku Lisa mogłoby to być około 25 tys. zł za odcinek. Miesięcznie więc 100 tys. zł” – donosi “Dziennik”.

Z powyższych wyliczeń wynika, że Tomasz Lis może liczyć na królewskie przychody z kontraktu z TVP w wysokości 170 tysięcy miesięcznie.

Nie ma wątpliwości, że suma ta wielokrotnie przekracza stawki proponowane w jakiejkolwiek telewizji komercyjnej. Teza Grzegorza Miecugowa (“Wydaje mi się, że była to decyzja czysto komercyjna”, Wirtualne Media 8.01.2007 r.) wydaje się całkowicie uzasadniona.

“Jak nie wiadomo – o co chodzi, chodzi zawsze o pieniądze”, mówi stare porzekadło. Czy tylko? Nie sądzę. W tym przypadku chodzi bez wątpienia o nieprzyćmioną niczym sławę.

Wrócę zatem do początkowej tezy tego felietonu: TVP nie tylko dała Lisowi nieporównanie więcej pieniędzy, ale także warunki, z którymi nie mogła konkurować żadna inna stacja. Po pierwsze, całkowity brak konkurencji. Tomasz Lis, choć bez wątpienia jest gwiazdą wielkiego formatu, bardzo źle znosi towarzystwo innych publicystów na tej samej antenie. W TVN czekałaby go konkurencja z Andrzejem Morozowskim i Tomaszem Sekielskim (“Teraz my”), w TVP nie pada na niego blask innej gwiazdy, bo te dawno stację już opuściły. Po drugie, Lis wynegocjował sobie niespotykanie długi kontrakt – na dwa lata. Trudno wyobrazić sobie, by komercyjna telewizja poniosła takie ryzyko bezwarunkowej emisji programu publicystycznego bez względu na jego wyniki oglądalności. Po trzecie, autor wynegocjował prawdziwie królewską porę nadawania swojego programu.

Poniedziałek, godz. 21, TVP 2 to nie tylko ścisły prime time (czas o najwyższej oglądalności), ale przede wszystkim czas po “M jak miłość”. “M jak miłość” to przebój wszech czasów rynku telewizyjnego w Polsce. To program, którego oglądalność przebiła pogrzeb papieża. To megahit polskiej telewizji. W tym czasie można puścić cokolwiek, choćby rybki w akwarium, a i tak cieszyłyby się ponadprzeciętnym zainteresowaniem widzów. Tomasz Lis jest po prostu na sukces skazany. Już dziś z pełną odpowiedzialnością śmiem twierdzić: dopóki w poniedziałki będzie “M jak miłość”, dopóty Tomasz Lis będzie prowadził najlepiej oglądany program publicystyczny w kraju niezależnie od tego, kogo i czy w ogóle kogoś do tego programu zaprosi. Lis źle znosi porażki. TVP dało mu gwarancje sukcesu. Obok olbrzymich pieniędzy na tym właśnie polega prawdziwie nieodparty urok tej propozycji.

Tomasz Lis powinien jednak bardziej uwierzyć w siebie. Jest przecież wybitnym dziennikarzem. Jego program nie potrzebuje kroplówki z amfetaminą w postaci supersitcomu. Zatrudnienie u czołowego przedstawiciela aparatu partyjnego partii, z którą walkę uczynił swoją misją, po prostu mu nie przystoi. Jestem przekonany, że prezes TVP musiał ubiegać się i otrzymać zgodę na zatrudnienie Lisa od swego partyjnego pryncypała. Nietrudno wyobrazić sobie argumenty, że Lis potrzebny jest Urbańskiemu jako koncesja na rzecz polityków Platformy Obywatelskiej. Pozwalająca przedłużyć jego panowanie na Woronicza, a co za tym idzie, kontrolę ludzi Jarosława Kaczyńskiego nad tą stacją, której ponurym symbolem stała się postać Patrycji Koteckiej. Czy fakt, że po raz drugi w ciągu ostatnich miesięcy zagrano głową niezależnego dziennikarza politycznego w stricte politycznej rozgrywce, nie jest dla niego śmiertelnie niebezpieczny?

W walenrodyzm Lisa w najmniejszym stopniu nie wierzę. Rację miał bowiem Tomasz Lis, mówiąc: “Gdy ktoś jest zatrudniony w instytucji, w której bardzo przykro pachnie, nie powinien udawać, że pracuje w perfumerii” (Tomasz Lis o Katarzynie Kolendzie i jej pracy dla TVP, “Rzeczpospolita” 11.12.2004 r.). Bez wątpienia Lis w perfumerii nie jest zatrudniony, ale jest za to skazany na sukces w miejscu, w którym obecnie pracuje. Czuć tam wyraźnie siarką, niestety. Tak jak kontrakt o duszę, który Tomasz Lis podpisał z telewizją publiczną. Ciekaw jestem, czy będzie ją w stanie za dwa lata odzyskać.

Tomasz Lis to nie tyle dziennikarz, ile – wzorem wielkiej telewizyjnej gwiazdy zza oceanu Oprah Winfrey – przedsiębiorstwo dziennikarskie

Tomasz Lis, czołowy publicysta otwarcie stawiający się na czele antypisowskiego frontu odmowy, autor “PiS-neylandu”, przechodzi do Telewizji Publicznej, instytucji utożsamianej z formacją polityczną, którą tak wytrwale i bezkompromisowo krytykował. Konia z rzędem temu, kto miesiąc temu nie wybuchnąłby gromkim śmiechem na sugestię, że Lis będzie kolegą z pracy Patrycji Koteckiej i Doroty Maciei, a jego szefem zostanie prezes Andrzej Urbański.

Co kieruje Tomaszem Lisem? Czy wiarygodnie brzmi zapowiedź misji, jaką podejmuje, by wprowadzić w tej instytucji pluralizm? Czy walenrodyzm i idące za nim poświęcenie są w wydaniu Tomasza Lisa godne zaufania? Czy to względy komercyjne i niebywale hojna oferta publicznego nadawcy stanowią podstawową motywację wybitnego dziennikarza? Moim skromnym zdaniem ani jedno, ani drugie. Paradoksalnie Tomasz Lis nie miał wyboru. Telewizja Publiczna to dla niego nie tylko nadzwyczajnie lukratywny kontrakt, ale także wymarzone miejsce dla jego dziennikarskiej gwiazdy. Szkoda tylko, że trzeba było tak dużo wysiłku, by z mizernym skutkiem taką woltę uwiarygodnić opinii publicznej. Cóż, nie ma róży bez kolców.

Pozostało 89% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację