Działania te rodzą więc obawy strony polskiej, co nie sprzyja budowaniu atmosfery dobrej współpracy. To tylko zwiększa chęć Polski i innych krajów do dywersyfikacji dostaw i uniezależnienia się od Gazpromu – napisałem w polemice do tekstu Aleksandra Miedwiediewa, wiceprezesa Gazprom.
Jeżeli współpraca, na której koncentruje się w swoim artykule Miedwiediew, ma się rozwijać, to potrzebne jest zaufanie. Piszę więc, że do jego wzrostu mogłaby się przyczynić budowa drugiej nitki gazociągu jamalskiego lub gazociągu Amber, a nie forsowanie droższej alternatywy, jaką jest gazociąg północny.
Tymczasem Grzegorz Pytel w artykule z 17 stycznia zarzuca mi, że a priori przyjmuję dwie przesłanki, których nie uzasadniam. Po pierwsze jednak manipuluje moim tekstem, pomijając istotne skądinąd słowa: „w dużej mierze” przed stwierdzeniem, że „jesteśmy skazani na największego na świecie producenta gazu”. „W dużej mierze” nie oznacza oczywiście „w pełni”, co sugeruje cytat wyjęty przez Pytla z kontekstu.
Ponadto nigdzie nie piszę, że jesteśmy skazani na monopolistyczną pozycję Gazpromu. Nawet więc jeśli jest możliwe osłabienie tego monopolu, to chyba nikt nie wątpi, że możemy, w dającej się przewidzieć przyszłości, całkowicie zrezygnować z jego dostaw.
Po drugie na powyższej manipulacji Pytel buduje swoją krytykę, ignorując całą pozostałą treść mojego artykułu, a także cel, którym było odniesienie się do tez poruszanych przez Miedwiediewa. Wyjmuje przy tym z kontekstu pojedyncze i wygodne dla swojej tezy zdania po to tylko, żeby je skrytykować, a wielu moich tez, które w swoim tekście tylko powiela, zwyczajnie nie dostrzega. I tak na przykład w rzekomej opozycji do mojego artykułu snuje wizję dostaw LNG, o której… piszę wyraźnie, że jest jeszcze w fazie projektowej. Używam przy tym nazwy „port gazowy”, której Pytel już jednak zgrabnie unika.