Jeśli tak się stanie, będzie to prawdziwa rewolucja w tym zdominowanym przez mężczyzn świecie. Szanse Lindy Cook na to stanowisko gwałtownie wzrosły w momencie, kiedy z kandydowania wycofał się Peter Voser, który odpowiada w koncernie za finanse, a prezes rady nadzorczej Jorma Ollila ujawnił, że jest zwolennikiem wewnętrznego awansu. Jedyną osobą, która może jej jeszcze zagrozić, jest szefujący działowi poszukiwań i produkcji Malcolm Brinded, tyle że nie odnosi takich sukcesów jak Cook. Wszyscy troje skorzystali z programu zachęt, zobowiązując się do pozostania w koncernie do 2011 roku. Każde z nich otrzymało za to milion euro dodatkowego wynagrodzenia.
Obecny prezes Shella Jeroen van der Veer odejdzie z koncernu dopiero w czerwcu przyszłego roku. Takie wyprzedzenie w poszukiwaniu następcy jest jednak w wielkich koncernach naturalne. Chodzi o to, aby nie wprowadzać nerwowości na rynek.
Na razie 47-letnia Amerykanka jest prezesem Shell Gas & Power. Jej dział nie jest największy w firmie, ale ma strategiczne znaczenie i przyszłość, ponieważ popyt na gaz skroplony rośnie o 10 proc. rocznie. „Forbes” umieścił ją na 11. miejscu najbardziej wpływowych kobiet na świecie, „Fortune” jeszcze wyżej – na 4.
Nie ma jej jednak na szczytach rankingów najlepiej opłacanych menedżerów, chociaż zyski, jakie przynosi Gas & Power, wyniosły w ubiegłym roku 2,2 mld dolarów przy przychodach 9,6 mld dol. Zarobki Cook wynoszą niespełna 3 miliony dol. rocznie ze wszystkimi dodatkami.
Do objęcia stanowiska prezesa jest przygotowana. Skończyła wydział inżynierii naftowej na Uniwersytecie Kansas. I jako inżynier rozpoczęła karierę zawodową w Shellu w Houston w USA 28 lat temu. Szybko awansowała w amerykańskich strukturach firmy.