Rz: Unijny pakiet klimatyczny narzucający znaczną redukcję emisji dwutlenku węgla od początku wzbudza kontrowersje i wiąże się z ogromnymi kosztami, szczególnie dla Polski. Dlaczego?
Krzysztof Żmijewski:
To pierwszy przypadek, kiedy Unia narusza jedną ze swoich fundamentalnych zasad – dzielenia obciążeń proporcjonalnie do możliwości i potencjału państw członkowskich. Ograniczanie emisji dwutlenku węgla wiąże się z ogromnymi wydatkami. Tymczasem koszty z tym związane będą ponoszone proporcjonalnie do wielkości emisji w danym kraju. Oznacza to, że Polska poniesie ich największą część. Mam wątpliwości co do tego rozwiązania. Wprawdzie produkujemy dużo dwutlenku węgla, ale i tak w przeliczeniu na jednego mieszkańca poziom emisji jest w Polsce zbliżony do średniej unijnej. Pakiet klimatyczny, który proponuje Unia, nie uwzględnia specyfiki polskiej gospodarki. U nas 92,5 proc. energii produkuje się z węgla kamiennego i brunatnego, stąd wysoka emisyjność. W gorszej sytuacji od Polski jest tylko Estonia.
Szefowie Unii posługują się analizami, z których wynika, że skutki wdrożenia pakietu klimatycznego będą dla naszego kraju niewielkie. Ale nowe polskie ekspertyzy pokazują coś zupełnie przeciwnego. Skąd taka różnica?
Chcę wierzyć, że Unia po prostu się pomyliła w swoich ocenach. Ale skutki łatwo określić, bo wystarczy policzyć koszty zakupu pozwoleń na emisję, które nasze elektrownie będą musiały zdoby- wać, startując w otwartych aukcjach. To kwota minimum 150 mld zł i nawet rozłożona na osiem lat spowoduje drastyczny wzrost cen energii. Tymczasem Bruksela wyliczyła, że w efekcie pakietu klima- tycznego energia w krajach Wspólnoty zdrożeje średnio o 22 proc. Tyle że w Polsce nastąpi podwojenie cen, a Szwecja w ogóle nie odnotuje zmian, bo ma minimalny poziom emisji. Wygląda na to, że w wyścigu o klimat startujemy z nierównymi szansami. To tak, jakby Szwedzi biegli w sportowych butach, a my w kamaszach. Trudno liczyć, że nasza gospodarka nie odczuje skutków nowych regulacji.