Co mnie zaskoczyło najbardziej? Piątkowy strach, który skutecznie powstrzymał tych inwestorów, którzy w ostatnich tygodniach mozolnie odbudowywali zaufanie do rynku akcji poprzez coraz śmielsze zakupy. Jeszcze w piątek wydawało się, że to tylko kwestia czasu, kiedy nasz rynek przejdzie do fazy testowania lipcowych dołków, co nie najlepiej wróżyłoby dalszemu rozwojowi sytuacji. Jednak w takim momencie po raz kolejny przyszła „pomoc” zza oceanu.

W niedzielę dowiedzieliśmy się, że ciągle trudne do oszacowania skutki kryzysu hipotecznego zostały, przynajmniej chwilowo, złagodzone. Spowodował to kolejny potężny zastrzyk gotówki i przejęcie przez amerykański rząd kontroli nad dwoma kluczowymi podmiotami amerykańskiego rynku kredytów hipotecznych – Fannie Mae i Freddie Mac.

Tym samym doszło do załamania pewnej ideologicznej nomenklatury systemu wolnego rynku. Wydarzenie to wyraża głośno i dobitnie brak konsekwencji rządów i pośrednio także bezradność infrastruktury obecnego systemu finansowego. Leczenie rządowym kapitałem tak dużego i mocno osłabionego gracza może się przyczynić do dalszej erozji dotychczasowego katalogu zasad świata kapitalistycznego. Może ono spowodować lekceważenie przez firmy zagrożeń i zasad panujących w prawidłowo działającym systemie wolnego rynku.

Decyzja ta jest niejako obietnicą ratowania istniejącego biznesu w razie kolejnych recesji, wbrew panującym prawom rynkowym. To z kolei może spowodować nieefektywność, większą skłonność do nieuzasadnionego ryzyka i w ostateczności doprowadzić do kryzysu znacznie głębszego niż obecny. A jednak decyzja została przyjęta z ulgą, można powiedzieć, że wśród inwestorów nawet z euforią. Świadczą o tym trzy, czteroprocentowe zwyżki najważniejszych indeksów na sesji poniedziałkowej.

Jednak czy ta euforia jest uzasadniona? W dłuższym terminie wydaje się, iż skutki tej decyzji oznaczają wydłużenie efektów działających na etapie spowolnienia gospodarczego.