Bodaj pierwszy raz znaleźliśmy się na czele listy krajów o najwyższej dynamice wzrostu sprzedaży tzw. dóbr szybkozbywalnych, czyli towarów pierwszej potrzeby. Nie ma też mowy, by wyniki IV kwartału, uważanego za czas handlowych żniw, były gorsze.
Wiara w siłę konsumpcji indywidualnej, która jest jednym z przysłowiowych motorów napędzających gospodarkę, ma w przypadku Polski mocne podstawy. Według piątkowych informacji Eurostatu stopa bezrobocia w Polsce spadła do 6,4 proc. (GUS, który liczy inaczej, podaje 8,8 proc.), więc nawet jeśli firmy przez kryzys zaczną zwalniać, ponowne przebicie poziomu 10 proc. raczej nam nie grozi. Mimo wyhamowania presji płacowej wciąż zarabiamy więcej, a przyszłoroczne obniżenie podatków sprawi, że w kieszeniach Polaków będzie jeszcze więcej pieniędzy. Pytanie, czy damy się ponieść kryzysowej presji i te nadwyżki trafią do banków, czy też do handlu i usług. Oczywiście nawet masowy szturm na sklepy nie podtrzyma 5-procentowego tempa wzrostu polskiego PKB, ale rozsądna konsumpcja może ograniczyć kryzysowe straty.
O sile obywateli świadczą badania GE Money – mieszkańcy Polski, Czech, Łotwy, Rumunii, Rosji i Węgier wydadzą w tym roku na święta Bożego Narodzenia ponad 43 mld euro. To więcej niż ratunkowy plan dla niemieckiej gospodarki. Niech więc święta trwają cały rok.