I tylko statystyka jest bezwzględna. Spada eksport, zagraniczni odbiorcy nie płacą naszym producentom, maleją inwestycje i zasoby gotówkowe firm, a Ministerstwo Pracy przypuszcza, że w listopadzie mieliśmy wzrost bezrobocia – pierwszy raz od bardzo długiego czasu.
Nie łudźmy się, zarówno jeśli do Polski dotrze klasyczna recesja (czyli spadek PKB) jak i w wypadku mniej lub bardziej silnego spowolnienia wzrostu gospodarczego, będzie to bolesne dla społeczeństwa.Na całym świecie koncerny zwalniają setki tysięcy ludzi.
To jest mechanizm obrony firm przed skutkami kryzysu. Dla przedsiębiorstw największym celem jest utrzymanie rentowności i płynności. Od tego zależy ich istnienie. Dziś zwalniają pracowników po to, by w lepszych czasach móc ich przyjmować. Kwestię ochrony społeczeństwa przed skutkami tego naturalnego cyklu bierze na siebie państwo. Im bogatsze, tym lepsze warunki stwarza bezrobotnym.
Rządy niemal wszystkich krajów dotkniętych recesją starają się zasilić swoje gospodarki i ratować firmy. Na tym tle nasz rząd wygląda tak jakby ciągle wierzył, że nas ta sprawa nie dotyczy. Program wsparcia gospodarki sprowadza się niemal wyłącznie do stworzenia systemu gwarantowania kredytów dla firm. Odstąpiono od proponowanych planów wsparcia budownictwa mieszkaniowego czy znaczącego zwiększenia wykorzystania funduszy unijnych. Niedawno Ministerstwo Finansów ogłosiło, że najgorszy wariant rozwoju gospodarki w 2009 roku, jaki może sobie wyobrazić, to wzrost PKB o 3 proc., czyli tyle, ile wynosi średnia z przewidywań ekonomistów.
Ten urzędowy optymizm jest chyba po to, by nie psuć Polakom humorów przed świętami. Niech kupują, cieszą się i poprawiają koniunkturę. Byle po świętach się nie okazało, że stół był zastawiony na kredyt, którego nie ma z czego spłacać. A firmy nie chciały wręczać wypowiedzeń przed świętami.