Rosjanie są już zresztą w MOL obecni. W ubiegłym tygodniu spółka Surgutnietiegaz kupiła 21 proc. akcji węgierskiego koncernu. Sprzedającym był austriacki OMV, a okoliczności transakcji dają podstawy, by podejrzewać, że Austriacy odegrali rolę tzw. słupa, od początku działając na rzecz Surgutnieftiegazu.
Trudno się dziwić domniemanym machinacjom Rosjan. Przecież nie mogli działać otwarcie – reakcja Budapesztu jest najlepszym tego potwierdzeniem. Węgierski rząd nie widzi w Surgucie zwykłego przedsiębiorcy, ale – jak zarzuciło mu rosyjskie MSZ – "sztucznie upolitycznia sprawę".
Rzecznik resortu – z tą tak fascynującą w metodach rosyjskiej dyplomacji – mieszaniną cynizmu i obłudy, wezwał Węgrów, by przestali się wygłupiać i z radością powitali inwestycję Surgutu, bo jest ona przejawem woli Rosjan, by zacieśniać współpracę gospodarczą z Europą.
Sęk w tym, że rosyjskie firmy nie są takimi samymi przedsiębiorcami jak spółki zachodnie. Weźmy Surgutnieftiegaz. Do kogo należy ta firma? By uzyskać taką wiedzę o spółce z UE, wystarczy wejść na jej stronę internetową i kliknąć w zakładkę "Relacje inwestorskie". Ta sama operacja w przypadku Surgutu kończy się wyświetleniem jednego jedynego zdania informującego, że spółka ma 38 120 udziałowców. Kim oni są i jaką część akcji posiadają – tego się już nie dowiemy. Według prasy blisko 70 proc. Surgutu jest kontrolowane przez kierownictwo spółki. Jej prezesem jest Władimir Bogdanow, człowiek - to znów medialne sugestie - bardzo blisko związany z Władimirem Putinem
Tu dochodzimy do sedna sprawy. Niejasne powiązania biznesu i polityki są w Rosji normą. I o ile za prezydenta Jelcyna to biznes używał polityków do swoich celów, o tyle za prezydentury Putina role się odwróciły. Kontrolowana przez państwo gospodarka stała się narzędziem uprawiania polityki zagranicznej. To zresztą samo w sobie nie jest żadnym ewenementem. USA też gnębią reżim Fidela Castro embargiem gospodarczym. Ale w przypadku Rosji stopień dyspozycyjności firm wobec Kremla przybrał kwalifikowaną formę.