[b][link=http://blog.rp.pl/kurasz/2009/05/13/zla-metoda-na-przeczekanie/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Banki nadal boją się pożyczać sobie nawzajem, a mimo pomocy ze strony NBP wyraźnej poprawy nie widać. Ten elegancki konflikt, który nie zamienia się, tak jak w przypadku spółek węglowych na Śląsku, w próby zamurowywania gabinetów prezesów – nie dotyczy wyłącznie płynności poszczególnych banków, ale ma decydujący wpływ na dostęp przedsiębiorców do finansowania inwestycji.

Czy problem tkwi jedynie w samym sektorze bankowym? Przyczyną jest też spadający popyt na kredyty ze strony polskich firm. Tym, które miały kredyty w walutach, słabnący złoty podniósł wartość zadłużenia, ograniczając zdolność kredytową. Tym zaś, które mogłyby dostać kredyt, na przeszkodzie stoi brak popytu na ich produkty oraz rosnące ryzyko gospodarcze.

Co trzeba zrobić w tej sytuacji? Pewnie ruszyć wreszcie z rządowymi gwarancjami kredytowymi i podwyższyć kapitały własne banków, co da możliwość zwiększenia akcji kredytowej bez naruszania współczynników wypłacalności. Ale nasze banki są w większości zagraniczne. Więc powinny to zrobić banki matki, a one zazwyczaj są w jeszcze gorszej sytuacji. Jeśli chodzi o państwowe instytucje (głównie PKO BP), to rząd powinien je szybko dokapitalizować, a przynajmniej nie wyciągać dywidendy.

Niestety wydaje się, że podstawową metodą jest dziś czekanie. W końcu recesja minie, zacznie rosnąć popyt i wtedy znów pożyczanie będzie opłacalne. Może tak, ale wcześniej wiele firm może upaść, a ludzie stracić pracę.