Rząd zakładał, że z tytułu tej prywatyzacji do budżetu trafi w tym roku około 7 mld zł. Ale teraz może wreszcie dotrze do decydentów, że inwestorzy nie będą się kierować szeroko pojętym patriotyzmem narodowym, czyli dbałością o to, jak by tu polepszyć fatalną sytuację budżetu i płacić tyle, ile oczekuje rząd.

To twarda walka negocjacyjna i każda słabość przeciwnika (patrz: działanie pod przymusem lub słabi doradcy) będzie skrupulatnie wykorzystywana. Jeśli rząd Donalda Tuska chce, by wielki plan prywatyzacji nie okazał się taką klapą jak sprzedaż Enei, musi zacząć, delikatnie mówiąc, zachowywać się bardziej profesjonalnie w negocjacjach biznesowych.

Czy w przypadku Enei nie lepiej byłoby prowadzić rozmowy z dwoma wielkimi koncernami – RWE i szwedzkim Vattenfallem – równocześnie? Po co była ta kłótnia ze Szwedami o miejsca w radzie nadzorczej? Czy tym razem znów zabrakło spójnej polityki negocjacyjnej?

Biednego, a w takiej sytuacji jest polski rząd z gigantycznym deficytem budżetowym, nie stać na prowizorki. Lepiej wydać więcej i mieć większą pewność, że negocjacje zakończą się sukcesem. Dlaczego więc nie zatrudniono jako doradców prywatyzacyjnych profesjonalnych, uznanych banków inwestycyjnych, powierzając za to tak poważne negocjacje mniej znanym firmom doradczym?

By załatać tegoroczny budżet podobną kwotą, jaką rząd spodziewał się uzyskać ze sprzedaży akcji Enei, trzeba "jedynie" wystawić na sprzedaż jedną dużą resztówkę. Jest nią 41-proc. pakiet akcji KGHM Polska Miedź. Tylko czy rządowi wystarczy odwagi? Albo wybierze populizm, albo postawi na gospodarczy liberalizm. To ostatnia chwila na decyzję.