Tego dnia wiele centrów miast jest zamykanych dla ruchu samochodowego. Warszawa uruchomiła najdłuższy, bo 7-km, bus pas na Trasie Łazienkowskiej. O ile pasażerowie autobusów byli zadowoleni, o tyle kierowcy utknęli w większych niż zwykle korkach.
Taka sytuacja była do przewidzenia. Ma zawsze miejsce przy wprowadzaniu takich rozwiązań. Ruch powinien jednak wrócić do normy po góra miesiącu, a po kilkunastu będzie nawet bardziej płynny. Dwa lata temu zespół Politechniki Warszawskiej badał zmiany po wprowadzeniu bus pasa na innej warszawskiej ulicy, Modlińskiej. Podróż autobusem skróciła się średnio o 10 min, przybyło 10 proc. pasażerów. Naukowców zaskoczyło także zwiększenie szybkości przejazdu aut prywatnych o średnio 13 min.
Mnie to nie dziwi, bo także straż miejska czy policja wymusiły na kierowcach bardziej płynną jazdę przez np. ograniczenie skakania po pasach. Bardzo często bowiem to nasze, kierowców, zachowania, niekiedy po prostu chamskie, jak chociażby niewpuszczanie na tzw. suwak, zwiększają korki. Swoją drogą, warto chyba wprowadzić taki znak do katalogu obowiązujących.
Komunikacja prywatna w miastach musi ustąpić zbiorowej, bo już teraz z powodu korków autobusy poruszają się na wielu trasach z prędkością 4 – 5 km/h. Polskie miasta należą do najbardziej zakorkowanych. Trwa fascynacja posiadaniem własnych czterech kółek. Warszawa jest w Europie trzecim najbardziej zakorkowanym miastem ze średnią prędkością 25 km/h po Londynie i Berlinie – 22 km/h. Korki kosztują każde państwo ok. 1 proc. PKB. Oznacza to, że statystycznemu Polakowi wyparowuje rocznie z portfela ok. 350 zł.
Oczywiście mamy opóźnienia w rozbudowie infrastruktury drogowej. Nikt nie zamierza i nie może zrezygnować z budowy systemu obwodnic czy estakad nad skrzyżowaniami, ale do bus pasów, droższego parkowania w centrach miast, ich zamykania lub wprowadzania odpłatności za wjazd musimy się przyzwyczaić i zaakceptować. Inaczej zadusimy się w spalinach i hałasie.