[b]Czy dopuszcza pan taką sytuację, by w Polsce powstała państwowa instytucja, która byłaby 15. bankiem w Europie z regionalnymi aspiracjami?[/b]
Nie wierzę w to, że państwo jest w stanie w dłuższym okresie sensownie zarządzać jakąkolwiek instytucją. Za dużo firm sprywatyzowałem, by nie wiedzieć, jak wiele elementarnych patologii można przy okazji wyeliminować. Pamiętam np., że w Zelmerze tuż po prywatyzacji się okazało, że żeby pobrać odzież ochronną, trzeba było mieć kilkanaście pieczątek i podpis prezesa. To są naprawdę proste choroby, które państwo toleruje. Skala niedociągnięć czy pomyłek przy przejęciu BZ WBK byłaby oczywiście innego kalibru, ale jak co parę lat prowadzona byłaby dyskusja, kto po wyborach zostanie prezesem. Niedawno pojawiła się inicjatywa powołania komisji nominacyjnych przez Radę Gospodarczą przy Premierze, co z kolei wywoła burzę dyskusji, czy są w nich właściwi eksperci, kto ich wybrał itd. To są występujące prędzej czy później meandry i zaułki władztwa państwowego. W przypadku firm prywatnych, zwłaszcza kontrolowanych przez private equity, mamy jasno sformułowaną funkcję celu – właściciele oczekują wzrostu ich wartości, co jest możliwe, gdy zwiększają się zyski. Żeby zyski były większe, trzeba zaś przyciąć koszty i zwiększać przychody. W instytucjach państwowych, niestety ta, funkcja celu jest znacznie bardziej pogmatwana, co musi się odbijać na jakości prowadzenia biznesu.
[b]Czy dobrze rozumiemy, że trochę pana męczy obecna doktryna polityki gospodarczej rządu, że nie prywatyzujemy wszystkiego do końca, tylko zostawiamy sobie ileś spółek strategicznych, w których będziemy zmieniać rady nadzorcze, wybierać zarządy? Czy z perspektywy praktyka jest pan zdania, że powinniśmy wszystko sprywatyzować do końca?[/b]
Moim ulubionym powiedzonkiem jest ostatnio stwierdzenie, że kompromis to najgorsza rzecz na świecie. Pojawiło się ono w wypowiedzi jednego z psychologów, który mówił o małżeństwie. Jako przykład podał parę, w której on lubi góry, a ona morze. Dlatego w ramach kompromisu co roku wyjeżdżają na wakacje do Kielc. Uważam, że spędzanie co roku wakacji w Kielcach w imię kompromisu jest bardzo kiepskim rozwiązaniem. A takie zagrożenie pojawia się w przypadku państwowych firm niesprywatyzowanych do końca. Istnieje spore ryzyko zmian we władzach, bo ktoś wcześniej np. poszedł nam na rękę albo uwodzimy koalicjanta, więc rekomendowanej przez niego osobie damy miejsce w radzie nadzorczej takiej firmy. To jest najgorszy z możliwych kompromisów.
[b]Czy firmy z portfela Enterpise Investors odczuły kryzys w gospodarce? Czy w pana ocenie on się powoli kończy, czy może przychyla się pan do coraz głośniejszej tezy, że wchodzimy w kolejny dołek koniunkturalny?[/b]
40 – 50 proc. firm z naszego portfela stanowią firmy związane z rynkiem konsumenckim, więc perspektywy oceniamy głównie przez ich pryzmat. Nie dostrzegam erupcji entuzjazmu po stronie konsumentów, czy ewidentnej poprawy sytuacji. Sytuacja naszych spółek nie jest zła, zwłaszcza że w wielu przypadkach udało nam się zainwestować w liderów, którzy radzą sobie relatywnie lepiej niż ich konkurenci. Nie można jednak powiedzieć, że nie obawiamy się kryzysu. Problem z kryzysem polega na tym, że wymaga on zwiększonego wyrafinowania w działaniu. Kiedyś do prowadzenia biznesu wystarczyło kilka prostych prawd. Teraz trzeba poszerzać horyzonty, gdyż się okazuje, że nie wystarczy skupić się na wahaniach kursu złotego do dolara czy do euro. Kryzys na przykład uświadomił wielu firmom, że ważny jest również kurs dolara do euro. Firmy muszą analizować wiele wskaźników. Rośnie też ich ostrożność, gdyż trudniej o prognozy. Dlatego na rynku jest mniej transakcji. Ciężko jest bowiem przewidzieć, co wydarzy się za kilka lat.