Bardzo dobre wieści dotyczą bieżącej wysokości długu publicznego. Oficjalnie już wiemy, że relacja długu do PKB nie przekroczyła w 2009 r. I progu ostrożnościowego, zatrzymując się – co za zegarmistrzowska precyzja – na 49,8 proc.
Ministerstwo Finansów uniknęło zatem ujawnienia ciężkiego kryzysu finansów publicznych. Może przygotowywać budżet na przyszły rok tak, jakby nic złego się nie działo. Ale prawdopodobnie taki komfort ma po raz ostatni. I to jest zła wiadomość.
Kolejne granice będą przekraczane w najbliższych latach. Pierwsza na pewno już w tym roku, a druga – 55 proc. – być może w następnym. Minimalna redukcja deficytu budżetowego niewiele pomoże. Przy zahamowaniu prywatyzacji potrzeby pożyczkowe będą większe, a zatem i wielkość długu w przyszłym roku wzrośnie szybciej niż w bieżącym.
Ograniczając się do reguły wydatkowej oraz zamrożenia pensji budżetówki i nie decydując się na śmielsze reformy, rząd może się jedynie modlić o umacnianie złotego (mniejszy dług zagraniczny) i wyższą inflację (większy nominalny PKB). Oba te zjawiska nie muszą jednak wystąpić. A poza tym mają swoje granice. Tak czy owak, w pewnym momencie kryzys się ujawni.
Co może zrobić miłościwie nam panująca Platforma Obywatelska? Ma trzy możliwości. Może przegrać przyszłoroczne wybory, pozostawiając problem do rozwiązania następcom. Raz zdobytej władzy nikt jednak łatwo nie oddaje. Załóżmy zatem, że PO raczej będzie chciała zwyciężyć. Wtedy pozostaną dwa rozwiązania.