Plany podwyższenia podatku VAT oceniam bardzo negatywnie. W krótkiej perspektywie przyniesie ona co prawda wzrost wpływów do budżetu państwa, co było, jak się zdaje, głównym celem rządu Donalda Tuska, ale na dłuższą metę jednak będziemy mieli do czynienia z obniżeniem konkurencyjności polskich towarów objętych wyższą stawką VAT. Tymczasem już w tej chwili Polska jest, jeśli chodzi o wysokość VAT, na trzecim miejscu w Europie – więcej płacą tylko Szwedzi i Duńczycy.
Decyzja ta pokazuje też bezsilność rządu, który wybrał najłatwiejszy sposób doraźnego obniżenia deficytu budżetowego, zamiast gruntownych reform i oszczędności. Zabrakło argumentu prezydenckiego weta i okazało się, że osławione szuflady, w których miały być projekty ustaw czekające na wybory prezydenckie, są puste. Dziś premier Tusk zapowiada przegląd ustaw zawetowanych przez prezydenta Kaczyńskiego, ale może warto byłoby przedstawić nowe projekty reform?
Zamiast reformować, rząd hamuje przedsiębiorczość, dzięki której Polska nie odczuła światowego kryzysu tak silnie, jak kraje Europy Zachodniej. Rząd miał rację, określając nasz kraj „zieloną wyspą”, ale niesłusznie widział w tym sukcesie swoją zasługę. Polacy są znani w całej Europie z przedsiębiorczości i pracowitości. Są złaknieni sukcesu, a mając doświadczenie PRL, są w stanie sobie poradzić nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach.
Rzecz jasna nikt, kto ma doświadczenie pracy w realnym przedsiębiorstwie, nie zaprzeczy, że trzeba obniżać deficyt finansów publicznych. Nie można wiecznie żyć na kredyt, bo zawsze, w ostatecznym rozrachunku, ktoś będzie musiał ten kredyt spłacić.
W debacie na temat podatków często przywołuje się argumenty natury społecznej, np. że wyższy VAT to cios w najbiedniejszych. W rzeczywistości każda podwyżka podatków, także podatku dochodowego dla najzamożniejszych, najsilniej uderza właśnie w tę grupę. Różnica między podatkiem VAT a podatkiem dochodowym jest taka, że konsumpcja stanowi wyższy procent dochodu ludzi biednych niż bogatych.