[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/09/05/gra-musi-byc-w-otwarte-karty/]Skomentuj na blogu[/link][/srodtytul]
Tajemnicze umowy marketingowe, premie roczne, jakieś umowne kary, które muszą zawierać lub płacić firmy dostarczające towar, to nie wygląda na transparentne działanie w tzw. duchu fair play. Zwłaszcza że dla dostawców czy producentów obecność w marketach dużych sieci to zazwyczaj być albo nie być. Najczęściej godzą się więc na proponowane przez potężniejszych partnerów warunki, których, co ciekawe, od ośmiu lat zakazują polskie przepisy – czysto teoretycznie, jak się okazuje.
Z drugiej strony całego tego szemranego półkowego procederu by nie było, gdyby nie sami dostawcy. Na pewno bez większego wysiłku udałoby się znaleźć firmę, która sama by się zgłosiła do dużej sieci z propozycją zapłaty za to, że jej produkt znajdzie eksponowane miejsce przy samej kasie czy na półce na wysokości wzroku klienta. Korzyść podwójna: wyższa sprzedaż własnych produktów, a i towar konkurenta ląduje gdzieś w zakamarku, gdzie żaden klient nie dociera.
Recepta na zakończenie półkowej wojny jest więc jedyna i oczywista. Należy cały ten proceder jak najszybciej uregulować. Pierwszy krok zrobili już np. ustawodawcy na Węgrzech, gdzie jest dokładnie określone, za jakie usługi sklepy mogą pobierać opłaty od dostawców. Na szczęście również u nas trwają prace nad nową ustawą. Ważne, żeby pojawiła się jak najszybciej i umożliwiła kontrolę umów zawieranych na linii sklep – dostawca. W przeciwnym razie pole do nadużyć pozostanie. Gra musi się toczyć w otwarte karty.