Chiński prezydent Hu Jintao wyjechał z Paryża bardzo zadowolony. Został powitany po królewsku, trasa jego przejazdów przez stolicę Francji została starannie wytyczona, żeby nie spotkały go na niej żadnych nieprzyjemności, na przykład w postaci demonstracji zwolenników wolności dla Tybetu. Dlatego nagrodził gospodarzy gradem kontraktów. Dostały je narodowe czempiony, o które rząd Francji dba przy takich okazjach. Chińczycy obiecali przy tym Francuzom, że w wielkich firmach, które zamierzają kupić we Francji, nie będą zatrudniać samych Chińczyków.

W niepamięć poszły spotkania Carli Bruni-Sarkozy z Dalajlamą czy zgaszenie olimpijskiego ognia podczas paryskiej demonstracji dwa i pół roku temu. Bo Francuzi uznali, że teraz, kiedy sytuacja gospodarcza na świecie jest tak niepewna, lepiej mieć takiego sojusznika jak Chiny. Przy tym kwota 20 mld euro, jaką zgarną francuskie firmy, mówi sama za siebie.

W tym samym czasie, kiedy prezydent Chin pił szampana w Paryżu, w Warszawie świętowaliśmy wizytę wiceministra handlu tego kraju Jiang Zenweia. Wartości kontraktów podpisanych w obecności wicepremiera Pawlaka i chińskiego wiceministra nie podano, ale z pewnością nie można mówić o wielkich sukcesach, skoro KGHM dostarczał dotychczas miedź do Chin bez politycznego wsparcia dla podpisywanych kontraktów, bo Pekin jak tlenu potrzebuje surowców.

Warto się więc chyba zastanowić, co w naszej polityce gospodarczej jest nie tak. Dlaczego tak często wielkie kontrakty omijają Polskę. Winy nie można zrzucać tylko na mniejsze znaczenie naszego kraju. Dziś w Portugalii prezydent Chin podpisze kolejne miliardowe kontrakty.