Inwestorzy wycenili warszawski parkiet na ponad 2 miliardy złotych, co wśród notowanych polskich firm daje mu miejsce pod koniec czwartej dziesiątki. Giełda nie zyskała też prywatnego inwestora. Minister skarbu, choć nie dysponuje już większością akcji, wciąż będzie rządził nią samodzielnie.
Wprowadzenie GPW do notowań giełdowych to przede wszystkim symbol. Po 20 latach prywatyzacji powoli kończy się bowiem czas wielkich ofert publicznych. Do sprzedania zostały już niemal wyłącznie firmy z problemami, takie jak kopalnie czy kolej. Dobre państwowe spółki albo mają pozostać pod kontrolą Ministerstwa Skarbu (energetyka czy surowce), albo trafią do inwestorów branżowych (Polkomtel).
Aleksander Grad przejdzie więc do historii wcale nie z powodu prywatyzacji warszawskiej giełdy, ale rekordowej wartości przychodów uzyskanych ze sprzedaży państwowych spółek. Niestety, trudno mówić o triumfie prywatyzacji, skoro dużą część tych pieniędzy wpłaciły inne firmy państwowe. Tym bardziej że gdyby nie trudna sytuacja budżetu, sprzedaż państwowych firm przebiegałaby pewnie znacznie wolniej. Bez pieniędzy pozyskanych przez ministra Grada w końcu tego roku lub najpóźniej w połowie przyszłego nasz dług publiczny osiągnąłby limit zapisany w konstytucji i trzeba by było albo zmieniać ustawę zasadniczą, albo wprowadzać totalne cięcie wydatków państwa oraz drastycznie podnosić podatki.
Rząd Donalda Tuska oprócz wielkich spektakularnych transakcji stara się sprzedawać także małe państwowe firmy. I to są chyba najważniejsze działania podejmowane przez ten rząd. Ze sprzedaży niewielkich, lokalnych firm do budżetu nie wpływają co prawda duże pieniądze, ale oznacza to wycofanie polityki z gospodarki. Partie tracą setki miejsc w radach nadzorczych małych firm, rozdawanych zwykle przez lokalnych kacyków. Jeśli zatem ta operacja się powiedzie, to w małych miejscowościach zaczną dominować prawdziwe układy gospodarcze, nie polityczne. A to może być najlepsze, co zostanie po tym ministrze.