Choć sukces ten nie przyniósłby Polsce ani jednego rzeczywistego euro, to jego znaczenie symboliczne byłoby spore i – przede wszystkim – pozwoliłoby zakończyć dyskusję o pożytkach z demontażu systemu funduszy emerytalnych.
W piątek wieczorem urzędnicy rządowi poinformowali, że szef Komisji Europejskiej José Manuel Barroso uzgodnił z Donaldem Tuskiem, iż koszty polskiej reformy emerytalnej nie będą brane pod uwagę przy obliczaniu deficytu oraz długu publicznego. To dużo więcej niż to, o co walczyliśmy. Takie uzgodnienie oznacza, że Polska łatwiej będzie mogła obie te wartości utrzymywać na poziomach zgodnych z wymogami Unii. A trzeba pamiętać, że w razie ich przekroczeń, groziłyby nam sankcje finansowe z wstrzymaniem wypłat funduszy europejskich na czele. Nie mielibyśmy też szans na przyjęcie euro.
Dość enigmatyczne informacje o rozmowie premiera Tuska z przewodniczącym Barroso pozwalają przypuszczać, że zgoda Brukseli jest mniej jednoznaczna, niż deklarują to przedstawiciele polskiego rządu. Bez względu na to, jak jest naprawdę, warto pamiętać, że nie rozwiązuje to żadnego problemu naszych finansów publicznych. Te wciąż się bowiem nie bilansują. Tyle że z bolesnymi reformami będzie można poczekać do przyszłorocznych wyborów.
Z punktu widzenia Brukseli obietnica przewodniczącego też jest sukcesem. Odsuwa groźbę, że kolejny kraj wybierze drogę węgierską i zlikwiduje fundusze emerytalne. Poza tym ostatnio na szczytach UE, zamiast o miliardach euro płaconych przez najbogatsze kraje, wszyscy pasjonowali się sposobem liczenia funduszy emerytalnych. Teraz będzie można znowu rozmawiać o prawdziwych pieniądzach, czyli o wartej setki miliardów euro polityce spójności, której zagraża postawa Wielkiej Brytanii.