Mariusz Walter i zmiany w ITI

Gdzie leży granica między ryzykiem wpisanym w biznes niemal codziennie a przestępstwem, jakim jest działanie na szkodę spółki. Od dłuższego czasu zastanawiają się nad tym eksperci. A ostatnio opinię publiczną zelektryzował taki zarzut wobec jednego z najbogatszych Polaków, Ryszarda Krauzego

Publikacja: 17.12.2010 04:00

Ryszard Krauze znalazł się na 12. miejscu tegorocznej listy najbogatszych Polaków według „Forbesa”,

Ryszard Krauze znalazł się na 12. miejscu tegorocznej listy najbogatszych Polaków według „Forbesa”, z majątkiem szacowanym na 1,15 mld zł)

Foto: PAP

W polskim środowisku biznesowym odżyła gorąca dyskusja o swobodzie prowadzenia działalności gospodarczej. Burzę wywołały zarzuty postawione przez katowicką prokuraturę znanemu biznesmenowi Ryszardowi Krauzemu w związku z podejrzeniem o działanie na szkodę Prokom Investments. To wehikuł zarządzający majątkiem jednego z najbogatszych Polaków (na tegorocznej liście „Forbesa” znalazł się na 12. miejscu z majątkiem szacowanym na 1,15 mld zł).

Chodzi o sprawę sprzed czterech lat, kiedy to Prokom pożyczył 3 mln zł firmie King & King. Bartosz Jałowiecki, rzecznik Prokomu, twierdzi, że o szkodzie mowy być nie może, bo spółka na tej transakcji zyskała. Problem może polegać na tym, że King & King naraził się spółkom kontrolowanym przez państwo. Miał on m.in. pomóc KGHM odzyskać kontrolę nad złożami kobaltu w Kongo. Miedziowy koncern uważa, że stracił na współpracy z King & King 3,2 mln zł. W tej sprawie przez lata toczyło się odrębne śledztwo.

Na oskarżenie Krauzego błyskawicznie zareagowały organizacje biznesowe. Business Center Club w liście otwartym do prokuratora grzmiał: „Zdecydowanie protestujemy przeciw wyznaczaniu przez przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości zasad i rozmiarów ryzyka gospodarczego oraz wysokości zwrotu z kapitału. A do tego absurdalnie sprowadza się postępowanie prokuratury w Katowicach wobec członków władz Prokomu Investments. Stwarza to niebezpieczny precedens dla wszystkich podmiotów gospodarczych”. Głos w tej sprawie zabrała również Krajowa Izba Gospodarcza.

Z kolei członkowie Polskiej Rady Biznesu wysłali w obronie Krauzego list do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. W odpowiedzi podkreślił on, że podstawą zarzutu dla biznesmena był fakt, że umowę zawarł „bez jakiegokolwiek zabezpieczenia zwrotu pożyczki”, a w momencie zawierania umowy pożyczkobiorca był niewypłacalny i nie regulował poprzednio zaciągniętych zobowiązań.

[srodtytul]Z dużej chmury[/srodtytul]

Nie jest to odosobniony przypadek. Oskarżeń o działanie na szkodę innych spółki już wcześniej było sporo, zarówno głośnych na cały kraj jak i absorbujących uwagę jedynie lokalnych społeczności. Zarzuty za każdym razem dotyczyły innego charakteru „szkody”, po czym w ostateczności okazywało się, że jej faktycznie nie było.

Właśnie 15 listopada zakończył się pięcioletni proces przeciwko byłym szefom sieci sklepów Lider Market, niegdyś szczególnie popularnej w województwie świętokrzyskim. Oskarżano ich o oszustwa na 49 mln zł. Każdy z oskarżonych miał po kilkanaście zarzutów. W efekcie sąd uwolnił byłych szefów Lidera Marketu od większości z nich. Za jeden zarzut skazano ich na karę 14 tys. zł grzywny.

Prokuratura oskarżała władze sieci m.in. o spowodowanie szkody spółki nietrafnymi decyzjami o uruchomieniu 26 kolejnych placówek handlowych za 24 mln zł. Decyzje w tych sprawach, zdaniem oskarżyciela, zapadły bez rachunku ekonomicznego. Z kolei sąd stwierdził, że nie widzi winy oskarżonych w otwieraniu nowych sklepów. Zdaniem Temidy rozwijali oni działalność gospodarczą i podejmowali ryzyko. Potem nastąpiła sytuacja kryzysowa i ekspansja wielkich sieci zachodnich z wielkim kapitałem.

Inne zarzuty dotyczyły z kolei spóźnionego wniosku o upadłość oraz przestępstw związanych z księgowaniem. Sprawa ciągnęła się od siedmiu lat. W listopadzie 2003 r. szefowie sieci trafili do aresztu, skąd wyszli po dwóch miesiącach.

Kontrowersyjne okazały się też oskarżenia z 2006 r. wobec Cezarego Stypułkowskiego, byłego prezesa PZU, obecnego szefa BRE Banku. Cztery lata temu postawiono mu zarzuty w sprawie rzekomych nieprawidłowości, do jakich miało jakoby dojść, gdy stał u sterów największego polskiego ubezpieczyciela.

W maju 2006 r. PZU zawarł umowę z firmą PricewaterhouseCoopers. Za prawie 270 tys. zł ubezpieczyciel zlecił jej dokonanie przeglądu domniemanych nieprawidłowości we wrocławskim oddziale PZU. Umowę zawarto, chociaż w tym samym czasie taką inspekcję prowadziło już Biuro Kontroli Wewnętrznej PZU. Prokuratorzy uznali więc zaangażowanie zewnętrznej firmy za działanie niecelowe i szkodliwe dla spółki.

Prokuratura wszczęła śledztwo po doniesieniu w 2007 r. Jaromira Netzla (ówczesnego prezesa firmy), który informował o szeregu nieprawidłowości, do jakich miało dojść za prezesury Stypułkowskiego. Sprawa nie znalazła finału w sądzie. W 2009 r. prokuratura umorzyła śledztwo wobec byłego szefa PZU.

[srodtytul]Z polityką w tle[/srodtytul]

Zdarza się też, że zarzutom o działanie na szkodę spółki towarzyszy tło polityczne. Tak stało się w sprawie nieprawidłowości przy budowie trzeciej nitki rurociągu Przyjaźń. We wrześniu ubiegłego roku skazał trzech członków zarządu PERN (operatora Przyjaźni). Dwóch z nich otrzymało karę roku i ośmiu miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata, a trzeci pozbawienia wolności na rok również w zawieszeniu na dwa lata.

Dzieje sprawy sięgają 2002 r., kiedy wstępne oferty na wybudowanie 230 km rurociągu od granicy z Białorusią do Płocka złożyły cztery firmy. Do drugiego etapu przeszły dwie – Prochem i niewielka spółka Megagaz, która działalność zaczęła w 1997 r., budując część gazociągu jamalskiego. W skład jej rady nadzorczej wchodziły znane osoby: Andrzej Celiński, Wiesław Huszcza (były skarbnik SdRP), Roman Kurnik (były doradca wiceministra spraw wewnętrznych Zbigniewa Sobotki), Jerzy Napiórkowski (były wiceminister finansów) oraz Michał Piłat (syn ówczesnego wiceministra infrastruktury Andrzeja Piłata).

Komisja przetargowa wybrała ofertę Megagazu. Zarząd nie zatwierdził jednak tej decyzji, informacji o wynikach przetargu zażądała rada nadzorcza PERN. W międzyczasie Prochem i Megagaz utworzyły konsorcjum. Prokuratura ustaliła, że inicjatorem połączenia sił był sam PERN. W efekcie komisja przetargowa unieważniła swój pierwszy wybór i przetarg wygrało konsorcjum Prochem-Megagaz. Jego oferta była o wiele mniej korzystna niż ta wybrana na początku. Ponadto, w ocenie prokuratury i sądu, warunki umowy były jeszcze mniej korzystne niż ostateczna oferta konsorcjum. Na przykład to PERN, nie wykonawca inwestycji, musiał się troszczyć o wprowadzanie rurociągu do miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego.

Oskarżeni nie zgodzili się z wyrokiem. Znamienne są słowa jednego ze skazanych, Stanisława J., byłego prezesa operatora rurociągu Przyjaźń: – Okazuje się, że ci, co nic nie robią, nie mają problemów. A ci, którzy coś robią i być może czasem popełniają błędy, są narażeni na takie sytuacje – powiedział skazany po wyroku.

[srodtytul]Nieprecyzyjne przepisy[/srodtytul]

Takie przypadki się zdarzają, gdyż przepisy o działaniu na szkodę spółki stwarzają spore pole do interpretacji różnych wydarzeń.

– Przepis dotyczący działania na szkodę spółki nie jest precyzyjny. Literalnie odczytany mógłby obejmować niemal każdy nieudany projekt biznesowy. Tak być jednak nie powinno. Przepis należy stosować w skrajnych przypadkach ewidentnych działań na szkodę spółki – uważa prof. Marek Wierzbowski, partner kancelarii prof. Marek Wierzbowski i Partnerzy.

Takimi właśnie działaniami mogą się okazać te zarzucane byłemu prezesowi PZL Mielec. W sierpniu tarnobrzeska prokuratura skierowała akt oskarżenia do mieleckiego sądu rejonowego. Dariuszowi P., byłemu szefowi spółki, zarzuca się wyrządzenie szkód firmie i jej wierzycielom łącznie na ok. 980 tys. zł.

W ocenie prokuratury były prezes wydzierżawiał tereny należące do PZL Mielec innym firmom, jednak nie egzekwował opłat wynikających z umowy o dzierżawę. Śledczy ustalili też, że bezpodstawnie płacił różnym firmom za sprzęt i maszyny, mimo że zamówiony towar nie dotarł do spółki. Ponadto nie zgłosił do sądu wniosku o upadłość spółki we właściwym terminie, przez co naraził spółkę i wierzycieli na straty finansowe. Nie odprowadzał, mimo posiadanych środków na ten cel, składek do ZUS, przez co naruszał prawa pracownicze. Miał sobie także wypłacić nienależne wynagrodzenie w kwocie prawie 70 tys. zł.

Przypadki te pokazują więc, jak bardzo różne sytuacje bywają wskazywane pod pojęciem działania na szkodę spółki.

– Należy dużą też uwagę zwracać na reakcję akcjonariuszy spółki. Nawet jeżeli zgłaszają oni zastrzeżenia do konkretnych działań władz spółki, to może być powód do odwołania określonych osób, ale nie znaczy bynajmniej, że popełniono przestępstwo. Jednak jeśli akcjonariusze udzielają absolutorium zarządowi i radzie nadzorczej firmy, akceptują ich politykę, to nie powinno być moim zdaniem żadnych podstaw do wysuwania oskarżeń związanych z działaniem na szkodę spółki. Praktyka niestety jest inna, przepis, sporadycznie, bywa stosowany nadmiernie, szeroko wypaczając intencję ustawodawcy – podkreśla prof. Wierzbowski.

Eksperci zwracają także uwagę, że problem z oskarżeniami o działania na szkodę spółki dotyczy też wiedzy przedstawicieli organów ścigania i sądu. – Często nie mają oni odpowiedniej wiedzy w zakresie rynków finansowych, instrumentów finansowych czy też kwestii księgowo-rachunkowych, co utrudnia im wyciąganie właściwych wniosków. Ponadto z praktyki wiemy, że sąd czy prokurator wolą czasami podjąć decyzję samodzielnie, niż wykorzystując opinię biegłych, specjalistów z danej dziedziny – zauważa Piotr Cieślak, wiceprezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych.

Problem zauważa też Ministerstwo Sprawiedliwości. Zdaniem przedstawicieli resortu można zmienić charakter ścigania z oskarżenia publicznego (prokuratura) na prywatny.

– Przy oskarżeniu prywatnym postępowanie toczy się bez udziału prokuratury. Nie jest ona zatem wikłana w ocenę szkodliwości społecznej przestępstwa – podkreśla Joanna Dębek, rzeczniczka Ministerstwa Sprawiedliwości. Zwraca też uwagę, że takie rozwiązanie może ukrócić ewentualne praktyki wykorzystywania prokuratury jako środka nacisku w walce o przejęcie kontroli nad spółką oraz prowadzenia prywatnych sporów za pieniądze publiczne.

– W związku z uwagami, jakie wystąpiły wobec art. 585 kodeksu spółek handlowych (o sankcjach za działania na szkodę spółki – red.) i sugestii dotyczących potencjalnych zmian w tym zakresie, w Ministerstwie Sprawiedliwości podjęto prace nad przedstawionym zagadnieniem, po czym nastąpi przygotowanie stanowiska w tej sprawie – informuje Dębek.

Potrzebę zmiany sytuacji widzi również sam prokurator generalny, o czym poinformował we wspomnianej odpowiedzi na list Polskiej Rady Biznesu. Andrzej Seremet podkreśla, że chce uczestniczyć w dyskusji o nowelizacji przepisów o karaniu winnych przestępstw w obrocie gospodarczym.

[ramka]

[b]Co mówi prawo[/b]

Przepisy, które mówią o karaniu za działanie na szkodę spółki, znajdują się w kodeksie spółek handlowych (art. 585) oraz w kodeksie karnym (art. 296).

Pierwszy z nich mówi, że każdy, kto bierze udział w tworzeniu spółki handlowej lub będąc członkiem jej zarządu, rady nadzorczej, komisji rewizyjnej albo likwidatorem, działa na jej szkodę, podlega karze pozbawienia wolności do lat pięciu i grzywnie. Taka sama kara może spotkać osobę, która nakłania do działania na szkodę spółki.

Art. 296 kodeksu karnego bardziej precyzyjnie określa zakres kary. Osoba zobowiązana do zajmowania się sprawami majątkowymi lub działalnością gospodarczą, która nadużywa uprawnień lub nie dopełnia obowiązków i wyrządza przez to znaczną szkodę majątkową, podlega karze pozbawienia wolności do lat pięciu.

Aby przypisać członkowi władz spółki to przestępstwo, trzeba wykazać, że doprowadził on do wyrządzenia mocodawcy znacznej szkody majątkowej. Jeżeli tej szkody nie będzie, nie będziemy mieli do czynienia z przestępstwem. Kodeks karny stanowi, że znaczna jest szkoda, której wartość w chwili czynu przekracza 200-krotną wysokość najniższego miesięcznego wynagrodzenia.

Jeżeli zaś członek władz spółki wyrządzi spółce szkodę w wielkich rozmiarach, podlega karze pozbawienia wolności nie niższej niż rok i nie wyższej niż dziesięć lat. Szkodą wielkiej wartości jest taka, która w chwili popełnienia czynu przekracza tysiąckrotność najniższego miesięcznego wynagrodzenia. [/ramka]

W polskim środowisku biznesowym odżyła gorąca dyskusja o swobodzie prowadzenia działalności gospodarczej. Burzę wywołały zarzuty postawione przez katowicką prokuraturę znanemu biznesmenowi Ryszardowi Krauzemu w związku z podejrzeniem o działanie na szkodę Prokom Investments. To wehikuł zarządzający majątkiem jednego z najbogatszych Polaków (na tegorocznej liście „Forbesa” znalazł się na 12. miejscu z majątkiem szacowanym na 1,15 mld zł).

Chodzi o sprawę sprzed czterech lat, kiedy to Prokom pożyczył 3 mln zł firmie King & King. Bartosz Jałowiecki, rzecznik Prokomu, twierdzi, że o szkodzie mowy być nie może, bo spółka na tej transakcji zyskała. Problem może polegać na tym, że King & King naraził się spółkom kontrolowanym przez państwo. Miał on m.in. pomóc KGHM odzyskać kontrolę nad złożami kobaltu w Kongo. Miedziowy koncern uważa, że stracił na współpracy z King & King 3,2 mln zł. W tej sprawie przez lata toczyło się odrębne śledztwo.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację